„Był bowiem pewien człowiek imieniem Miecław [Masław], cześnik i sługa jego ojca Mieszka, a po śmierci tegoż we własnym przekonaniu książę i naczelnik Mazowszan. […] ufny w odwagę swego wojska, a nadto zaślepiony żądzą zgubnej ambicji, próbował zuchwale sięgnąć po to, co mu się nie należało […]. Stąd tez do takiej posunął się hardości i pychy, że odmawiał posłuszeństwa Kazimierzowi, a nadto z bronią w ręku i podstępem stawiał mu opór”. (Gall Anonim, Kronika polska, Wrocław 2003, s. 45).
Tyle mówi historia, a jak było naprawdę? Na ten temat stara się wypowiedzieć autor książki pod tytułem „Gorejące śniegi”. I choć nie on jest głównym bohaterem, lecz niejaki Nielub, powiernik starodawnych mocy, to warto się przyjrzeć jego sylwetce. Autor w ciekawy sposób pokazuje w jaki sposób mógł on myśleć, w jaki sposób montował swój trójstronny sojusz z Jaćwingami i Pomorzanami. A łączył ich wspólny cel – nie dopuścić, aby Piastowie odzyskali pełnię władzy nad Mazowszem i Pomorzem. Fajnie czyta się o kimś, kto prawie zdołał stworzyć własne państwo, a o kim źródła historyczne niemalże milczą. A przecież musiał to być nietuzinkowy człowiek, świetny polityk… No cóż, historia swoje dzieje pisze.
Książka ta ma wiele atutów. Po pierwsze – jest napisana ciekawie, ze swadą i poczuciem humoru. Występuje w niej połączenie wątków historyczno-społecznych z mitologicznymi, z wierzeniami różnych ludów i tradycji – od Słowian i Prusów, po wikingów, Rusów, Chazarów, następców świętego Cyryla i Metodego… Po drugie – opisuje czasy zamętu na ziemiach polskich, gdy władza Piastów uległa gwałtownemu zachwianiu. Chrześcijaństwo, które dopiero zapuszczało korzenie na gruncie polskim, bez silnego władcy zaczęło się chwiać w posadach, a głowę podnieśli czciciele dawnych kultów. Autor sugestywnie opisuje zależności polityczne, nie tylko panujące w państwie pierwszych Piastów, ale i całą arenę międzynarodową Europy Środkowo-Wschodniej, choć na niektórych regionach skupił się bardziej – Pomorze, Mazowsze, Prusy. Po trzecie – bohaterowie są wyraziści, i nawet jeśli mają jakieś ponadnaturalne zdolności, jak główny bohater – Nielub – to są z krwi i kości, racjonalni, ale przesądni, litościwi, ale w gniewie mściwi do granic… rozsądni, a jednak popełniają zwykłe głupstwa, i ulegają przesądom oraz własnym namiętnościom. Słowem, nie da się nimi znudzić, bo wszystko, co ludzkie, nie jest im obce. Po czwarte – niezwykle fajne jest połączenie terminów współczesnych z archaizacją języka polskiego oraz wtrętów z języków okolicznych ludów. O dziwo, jest to naprawdę świetne połączenie. I mimo dziwności, bardzo szybko można nauczyć się wszystkich terminów „starożytnych”, przez co lektura nabiera rumieńców i wspaniałego kolorytu historycznego. Pierwszy raz w życiu nie zmęczył mnie taki zabieg! Wszystko zostało połączone w sposób iście mistrzowski. Po piąte - przez przekorę nie będę pisał o głównym bohaterze. Aby poznać jego niesamowite losy, musicie sięgnąć po książkę, lub przeczytać recenzje innych czytelników. W każdym razie – naprawdę warto.
Znajomość realiów polityczno-społecznych Autora budzi podziw. Przyznam, że o wielu sprawach nie miałem pojęcia, zwłaszcza o panteonie pruskim, a i słowiański nigdy nie stanowił dla mnie czegoś zachęcającego. Chyba wynika to z faktu, że nasi rodzimi historycy nazbyt gorliwie tworzą ten panteon, analizując prace innych historyków, choć, moim zdaniem, powinni zająć się analizą podań ludowych w takiej formie, w jakiej się zachowały. Tworzenie całej mitologii, bez dowodów, bez wzmianek źródłowych to czysta fantasmagoria. Dlatego bardzo spodobało mi się w książce, że Autor nie podjął się prób tworzenia jakiś fantastycznych historii o zapomnianych bogach. Są za to stwory i potwory, które rzeczywiście w naszej „mitologii” ludycznej występują.
Za wielki plus muszę uznać również fakt, opisania przez Autora sytuacja społeczno-politycznej wśród ludów pruskich, w tym przypadku Jaćwingów. Co więcej, ich opis przyczynił się do poszukania informacji o nich. Udało się mi między innymi znaleźć coś takiego: „Ponieważ każdy Prus był obowiązany sam wyposażyć się w broń, rzadko zdarzało się, by jego uzbrojenie było pełne. […] broń jako własność prywatna wojownika była składana razem z nim na stosie pogrzebowym i nie mogło być mowy, by syn dziedziczył cenny miecz po ojcu. […] pospolitą bronią pruską były topory żelazne […] Prusom nie były obce proce do miotania kamieni. […] Najbardziej specyficzną dla Prusów bronią były pałki drewniane. […] Jeźdźcy pruscy […] często […] dosiadali koni na oklep. […]
Na początku XIII wieku działalność misyjna biskupa Chrystiana skoncentrowana w południowej części terytorium pomezańskiego, doprowadziła mieszkańców do przyjęcia chrześcijaństwa na długo przed przybyciem w te strony Krzyżaków. Wzbudziło to oczywiście gniew Pomezańczyków z północy, którzy […] podnieśli broń przeciwko nawróconym ziomkom. (Ł. Okulicz-Kozaryn, Życie codzienne Prusów i Jaćwięgów w wiekach średnich, Warszawa 1983, s. 40, 219-221).
Książka jest naprawdę ciekawa, i nie umiałem się od niej oderwać. I to pomimo faktu ogromnego upału za oknem, i jeszcze większego w mieszkaniu, oraz uporczywych ataków komarów. Nic nie było w stanie zniechęcić mnie do dokończenia lektury. Polecam ją gorąco każdemu, kto ma odrobinę wolnego czasu, i chęć do naprawdę niezłej przygody.
Żeby zrozumieć o czym pisze Autor „Gorejących śniegów” warto zapoznać się z kilkoma tekstami historycznymi. Pozwolę je sobie przytoczyć:
Fragment artykułu o Mieszku II:
[…] to, co o nim [Mieszku II] wiemy, każe myśleć o drugim królu Polski mimo wszystko z szacunkiem: niezwykle silne poczucie obowiązku, które kazało mu bronić dzieła przodków nawet w beznadziejnej sytuacji; niemałe zdolności polityczne i wojskowe przy niezbyt wojowniczym usposobieniu budzą sympatię. Nawet pretensje niektórych historyków o to, że nie załatwił się z braćmi w porę przy pomocy noży lub trucizny, straciły siłę przekonywania: właściwie dobrze, że nie był aż tak przesiąknięty duchem „racji stanu”. Może też rzeczywiście uważał, […] że „wybrany nie ludzkim, ale boskim zarządzeniem do władania ludem bożym” ma być „w sądzie przewidujący, z dobroci znany, szlachetnością obyczajów sławny”. (B. Zientara, Mieszko II, [w:] Poczet królów i książąt polskich, red. A. Garlicki, Warszawa 1991, s. 42).
Kosmas o najeździe Brzetysława na Polskę:
Z całym świętym ciężarem [łupów] przybyto do Czech […] przeddzień świętego Bartłomieja apostoła [23 VIII] blisko stolicy Pragi rozłożono obóz […], gdzie o wicie duchowieństwo i wszystek lud wyszli z procesją […]. Sam książę i biskup dumni nieśli na ramionach słodki ciężar męczennika Chrystusowego Wojciecha, potem opaci pospołu nieśli szczątki pięciu braci męczenników, następnie archiprezbiterzy radowali się brzemieniem arcybiskupa Gaudentego; za nimi postępowało dwunastu wybranych kapłanów z trudem dźwigających ciężar złotego krucyfiksu – albowiem książę [Bolesław Chrobry] trzy razy siebie ważył tym złotem; na piątym miejscu niesiono trzy ciężkie płyty ze złota, które były położone koło ołtarza, gdzie spoczywało święte ciało. Największa płyta, pięć łokci długa i dziesięć dłoni szeroka, była bardzo ozdobiona drogimi kamieniami i kryształowymi bursztynami; na skraju której ten wiersz był napisany: „Waży to dzieło aż trzysta grzywien złota”. Na końcu więcej niż na stu wozach wieźli olbrzymie dzwony i wszystek skarb Polski, za nimi postępował niezliczony tłum znakomitych mężów z rękami skrępowanymi żelaznymi prętami i zdławionymi obręczami na szyję, między którymi był prowadzony, niestety nieszczęśliwie pojmany, mój brat w godności duchownej, starszy urzędem [chodzi zapewne o jednego z polskich biskupów]. (Kosmasa Kronika Czechów, tłum. M. Wojciechowska, Warszawa 1968, s. 204-218).
Książka z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl.