Nikt z nas nie znosi rozczarowań. Złe wieści zawsze psują humor, powodując, że zaczynamy wszystko widzieć w ciemnych barwach. Najbardziej jednak boli zdrada kogoś, po kim byśmy się tego nie spodziewali. Rani serce, tnie słowami lub czynami ostrymi jak żyletki, a nawet jest skłonna je wyrwać z klatki piersiowej. Niektórzy dość długo rozpamiętują wyrządzone krzywdy i nie są w stanie rozmawiać z twórcą ich paskudnego nastroju. Inni zaś starają się pogodzić na szybko z zaistniałą sytuacją. Kumulują w sobie złe emocje, próbując udawać, że u niego jest wszystko w jak najlepszym porządku. A wewnątrz nich rozrasta się bomba z opóźnionym zapłonem, której wybuch może zranić również niewinne w tej historii osoby. Znajdą się również też tacy, co potrzebują nabrać dystansu. Odseparować się od miejsca i ludzi, gdzie wyrządzone zło ma największą siłę rażenia. Pragną przemyśleć dalsze postępowanie. Tylko nie zawsze jest to możliwe...
Addie właśnie znalazła się w takim punkcie. Po odkryciu paskudnej prawdy na temat swojego chłopaka oraz najlepszej przyjaciółki postanowiła wykorzystać propozycję ojca i udać się do strefy Normalsów. Tak bardzo chciała wyzwolić się od złych emocji i odetchnąć czystym powietrzem, lecz niecodzienne zdarzenie sprawia, że jej świat ponownie zostaje przeładowany sprzecznymi sobie bodźcami.
WEŹ GŁĘBOKI ODDECH I PRZEMYŚL NA SPOKOJNIE, SKĄD MOŻESZ GO ZNAĆ...
Nie tak od razu wgryzłam się w tę historię. Od przeczytania „Dziewczyny, która wybrała swój los” minęło już ładnych parę miesięcy, a przez ten czas nie powracałam do niej. To spowodowało, że nie tylko wiedza o fabule, ale również bohaterach niemal wyparowała z mojej głowy. Z jednej strony czułam nutkę ekscytacji. Dzięki temu poznawałam wykreowany przez Kasie West świat prawie od nowa, starając się zrozumieć jego działanie. Z drugiej zaś... czułam się jak totalny bezmózg. Trochę mnie to denerwowało, ale z czasem zaczęłam łączyć wątki. Wspomnienia powróciły na swoje miejsce i – wreszcie – wczułam się w rozgrywaną na stronach akcję. A było w co, bo autorka nie oszczędzała nastoletnich bohaterów. Na ich barki spadło wiele problemów, gdzie nie tylko nadnaturalne zdolności stawały się lekiem na całe zło. Trzeba było także zdać się na zwyczajnie ludzkie „sztuczki”. Obserwowałam, jak Addie i jej świta próbują zmieść je na szufelkę, torując sobie drogę ku upragnionemu finałowi, ale doskonale wiemy, jak to ustrojstwo działa... Lawirowałam między normalnością a nadzwyczajnością, gdzie te dwa świata sprytnie się przeplatały, tworząc liczne korytarze w tym fabularnym labiryncie. Zdarzało się, że błądziłam po nich, by nakładające się na siebie wskazówki prowadziły mnie ku rozwiązaniu nagromadzonych problemów. Kasie West udało się również zamknąć niektóre ścieżki, których początek znajdował się w poprzednim tomie, jednakże w „Dziewczynie, która wybrała po raz drugi” również nie obyło się bez wątków, gdzie te... zostały otwarte. Zostawiłabym je w świętym spokoju, ale wnosiły one coś w fabułę, a w Internecie (omm... wszechwiedzący wujku Google...) nie odnalazłam informacji o kolejnej części, co oznacza tylko jedno – zostały porzucone po drodze, niczym bezbronne zwierzęta. Tak nie można postępować! To nieludzkie!
Nie będę ukrywała, że niektóre wątki wydawały mi się nad wyraz... abstrakcyjne. Brakowało mi w nich realizmu. Nie chcę za dużo zdradzać, jednak wątek Laili i jej nowych umiejętności... Jakoś nie chciało mi się wierzyć, że ich stosowanie nie miało dodatkowych skutków ubocznych. Bohaterowie, jak gdyby nic przechodzili po tym „zabiegu” do porządku dziennego, na co spoglądałam z niedowierzaniem. Rozumiem, fikcja może rządzić się swoimi prawami, ale – na litość boską! – zachowajmy przy tym umiar. Pozwólmy, aby realność przejęła nad nimi pieczę, pozwalając czytelnikowi przyjąć pewne wydarzenia bez mrugnięcia okiem. Także mam niemały problem z zakończeniem. Z przykrością stwierdzam, że po dość dającej się we znaki akcji, samo zamknięcie drugiego tomu do mnie nie przemówiło. Spodziewałam się raczej czegoś z przytupem. Czegoś, co pozwoli połączyć związkiem małżeńskim ówczesną scenerię z tym, co Kasie West zamieściła w ostatnim rozdziale. Wydawało mi się to takie... drętwe. Wiecie, po wielu komplikacjach oraz próbach wydostania się z pułapek na liczne sposoby, czekałam na jeszcze większe WOW. A tutaj – zamiast zjawiskowego pokazu laserowego – wciśnięto mi przed oczy zimne ognie i dumnie je odpalono. Może mają w sobie pewien urok, ale nie na tyle, by zaparło mi dech w piersi.
„Dziewczyna, która wybrała po raz drugi” zwraca uwagę na to, że choć byśmy się starali unikać prawdy, to jednak prędzej czy później ujrzy ona światło dzienne. Skrywana pod warstwami fałszu, zaskakuje, nie zawsze w pozytywny sposób. Dlatego też warto być szczerymi z bliskimi i przyjaciółmi, gdyż zbędne kłamstwa mogą popsuć dobre relacje i podeptać wzajemne zaufanie.
CZEKAJ, CZEKAJ... CZY TO SIĘ WYDARZYŁO TYLKO W MOJEJ GŁOWIE?
Addie, nieco bogatsza w życiowe doświadczenia, próbuje poukładać sobie w głowie wszystkie przeżyte zdarzenia. Nie można się jej dziwić – nie jest łatwo oswoić się z myślą, że chłopak pragnął jedynie wykorzystać ją do swoich celów, a najlepsza przyjaciółka, Laila, zdradziła. Zraniona przez najbliższe sercu osoby, postanowiła skorzystać z propozycji ojca i udać się w wolne dni do świata Normalsów. I może ta ucieczka w „nieznane” rejony byłaby doskonała, gdyby na jej drodze ponownie nie stanął on – Trevor. Nastolatka wyraźnie wyczuwała, że skądś go kojarzy, lecz za nic nie mogła go sobie ulokować w pamięci. To sprawiło, iż starała się poznać chłopaka jeszcze lepiej, narażając Kolonię na niebezpieczeństwo ujawnienia swojej tajnej ojczyzny. Także, kiedy zaczyna darzyć go uczuciem, Addison staje przed nie lada wyzwaniem: czy okłamywać partnera, czy jednak ujawnić prawdę, podpadając ludziom odpowiedzialnym za pilnowanie tego, by sekret nie ujrzał światła dziennego. Dopingowałam ją w walce o lepsze jutro. Trzymałam kciuki za to, aby wreszcie wszelkie problemy opuściły nastolatkę raz na zawsze, pozwalając zaznać zasłużonego szczęścia. A taki cud był możliwy, dzięki wsparciu skruszonej Laili, która starała się dowieść, że dalej zasługuje na miano przyjaciółki. Pozostała w Kolonii dziewczyna walczyła jak lwica, byle tylko udoskonalić swój dar i pomóc Addie odzyskać to, co ta straciła z pewnych przyczyn. Niejednokrotnie chciało mi się śmiać, kiedy Laila starała się dojść do celu, próbując wmanewrować w swój plan nieskorego do współpracy Connora. Próbowała wykorzystywać swoje wdzięki, które... nie robiły na nim wrażenia. Do czasu. To było jasne, że prędzej czy później coś sprawi, że ich losy zaczną się łączyć, lecz... toczyło się to za szybko. O wiele za szybko. Chociaż cuchnęło od nich chemią na odległość, to nie da się nie zauważyć, ich w przypadku tej dwójki sprawy nabrały podwójnego rozpędu. Tak, dziwnie to brzmi, jednak nie mogłam oswoić się z myślą, iż ta dwójka ledwo się znała, a już byli skłonni do takich czułości. Cóż, najwyraźniej jestem jakoś zacofana i nie umiem w miłość. Nie – nie potrzebuję korków!
Kiedy tylko doszło do czytelniczego spotkania z byłym chłopakiem Addie... Nawet nie wyobrażacie sobie, jak Duke mnie irytował swoją próżnością! Do chłopaka nie docierało, że Addison nie chce mieć z nim do czynienia, na co on jeszcze bardziej brnął w swoje wymysły. Jakoś nie chciało mi się wierzyć, że nagle go olśniło i odkrył, że naprawdę ją kocha. Nie po tym wszystkim, co nakombinował. Już lepiej postrzegałam małomównego Connora czy tajemniczego Face'a, którzy zdobyli moje zaufanie, chociaż wiele czynników wskazywało na to, że ukrywają coś tak paskudnego, że gdyby ten sekret był człowiekiem, to by mu nawet operacja plastyczna nie pomogła. Duke przegrał sobie u mnie i za każdym razem, gdy stawał na drodze wracającym do pełnego zaufania sobie przyjaciółkom, pragnęłam rozorać mu twarz paznokciami!
Kasie West. Proponowane przez nią treści nie można uznać za coś wybitnego, gdzie każda jej książka mogłaby przyczynić się do tego, że ktoś zgłosiłby jej kandydaturę do zdobycia Literackiej Nagrody Nobla. W serii Pivot Point można zmierzyć się ze znanymi przez pochłaniaczy literatury młodzieżowej schematami, a słodycz i banalność pewnych zdarzeń początkowo hipnotyzuje, by z jakimś czasie czuć lekki przesyt. Jednakże lekkie pióro autorki oraz jej pomysłowość ratują sytuację, nadając całości nowych kształtów. Teraz już wiem, że gdy tylko będę miała przesyt cięższą literaturą, Kasie West wyciągnie do mnie pomocną dłoń i ofiaruje coś, dzięki czemu odetchnę z nieskrywaną ulgą.
Przyjemnym, a zarazem u... u... uroczym (przepraszam – niekiedy ciężko jest mi wymówić to słowo) dodatkiem okazał się wywiad z autorką, który przeprowadził z nią... Mąż. W jakimś stopniu nawiązywał do twórczości Kasie West, jednak mężczyzna zadawał takie pytania, że ta chwytała się za głowę. Nie uważam jednak tego za zbędnego. Po tym wywiadzie wyraźnie widać, że dobrze czują się w swoim towarzystwie i nie obrażają się o sarkastyczne przytyki. Rozbawili mnie do łez! Także z ogromnym zaciekawieniem przyjrzałam się playliście, która kojarzy się autorce z serią Pivot Point. Umieściła tam również swoje wytłumaczenia, dzięki czemu zapamiętane sceny nabierają zupełnie innego wymiaru, gdy wspomina się o nich lub zaznajamia się z nimi przy zaproponowanej piosence.
Podsumowując, choć nie obyło się bez potknięć fabularnych, gdzie Kasie West parę razy rzuciła sobie kłody pod nogi, nie zamierzam uznać tej czytelniczej przygody za nieudaną. Przyjemnie spędziłam czas, poznając zwariowane przygody nadnaturalnych bohaterów. A samo to, że przeczytałam tę książkę w zaledwie jedną dobę już o czymś świadczy, prawda?