„Odkąd sięgam pamięcią, obserwuję, przeżywam i piszę. Dlaczego? Najłatwiej byłoby mi wyjaśnić to jakąś wewnętrzną potrzebą, która ze zmiennym powodzeniem, pomaga mi uporać się z własną, raczej skomplikowaną rzeczywistością” [1].
Zdania te przypomniały mi dawno zapomniane złośliwo-prawdziwe powiedzenie: z wewnętrznej potrzeby piszą grafomani, bo prawdziwi pisarze piszą za pieniądze.
Więc w dobrym humorze i z odpowiednim nastawieniem czytałem dalej:
„Sięgam do skrzynki na listy. Zza jej plastikowego języczka wystaje moje imię i nazwisko, znak tego, że zaczynam od nowa” [2].
Obawiam się, że nie wiem, co to znaczy. Choć zdanie jest po polsku, ja go jakoś nie rozumiem. Pewnie za głupi jestem.
„Nie ma pojęcia też, że wiem o kłamstwach, na których nakryłam ją, prosząc o dowód osobisty. Odpowiedziała, że wraz z samochodem ukradziono jej wszystkie dokumenty. Przypuszczam, że to ściema…” [3].
Zaraz, zaraz… To nakryłam ją, czy tylko coś tam przypuszczam, czy tylko się mi coś wydaje? Jeżeli wydaje mi się, że ktoś kłamie, to absolutnie nie znaczy, że go na tym nakryłem. Jeśli przypuszczam, że moja dziewczyna mnie zdradza, to znaczy, że ją na tym nakryłem? To jakiś bełkot, ale… może kobiety tak funkcjonują, ja tam nie wiem…
O niezrozumiałym „zachowaniu” telefonu komórkowego nie chce mi się rozwodzić – na przyszłość sugerowałbym sprawdzić, co się dzieje, gdy rozmówca się rozłączy.
Jestem jednak pewien, że tego typu wpadek, nie zauważą niewyrobieni niedzielni czytelnicy.
Po trudnych przeżyciach w Poznaniu Nika Wermer (narracja w pierwszej osobie) przenosi się do Gdyni. Remontuje stary, zdewastowany pensjonat i zaczyna go prowadzić. Nika jest w stanie wojny prawie ze wszystkimi ze swojego otoczenia, włącznie z matką, a może z nią przede wszystkim, wyjątek stanowi studentka weterynarii, Natalia. Powinna poddać się terapii, ale tego nie robi albo rzadko, łyka leki psychotropowe, które popija wielkimi dawkami alkoholu, nie zawsze odróżnia własne rojenia od rzeczywistości.
Pewnego razu budzi się z pijackiego snu i widzi na monitoringu scenę wynoszenia ciała swojej jedynej pensjonariuszki. Zawiadamia policję, że w pensjonacie popełniono zbrodnię. Policja oczywiście jej nie wierzy, karty pamięci monitoringu znikają, w pokoju nie ma śladów pobytu kogokolwiek; Nika oczywiście ma rację… Z pomocą genialnego hakera i jakiejś magicznej aplikacji, Wermer dowiaduje się, że ofiarą zabójstwa jest tajemnicza Dominika Kalita, nieżyjąca zresztą od dwóch lat, ale… nie na pewno, bo ciała nie odnaleziono.
Lekturę utrudnia fakt mieszania się rojeń głównej bohaterki z rzeczywistością, czasem czytelnik nie może być pewien, czy coś wydarzyło się naprawdę, czy może tylko ubrdało się Wermer pod wpływem alkoholu, jakichś psychotropów albo jednego i drugiego.
Poza przeciętną warstwą kryminalną jest w książce znakomita część poświęcona relacjom córki zprzemocowąmatką. Te fragmenty są na naprawdę wysokim poziomie. Może na takich zagadnieniach autorka powinna się skupić, zamiast produkować umiarkowanie wciągające sensacje? W każdym razie wydaje mi się, że w tym temacie Ewa Przydryga naprawdę ma coś do powiedzenia. Nie jest dla mnie ważne, czy to doświadczenia osobiste, kogoś z dalszej rodziny, czy jakichś znajomych. Emocjonalny kontakt z treścią widoczny jest właściwie tylko w tych momentach. I tak sobie myślę, że może małymi kroczkami, zacznie to otumanione społeczeństwo odkrywać, że hasło „każda matka kocha swoje dzieci” nie jest prawdą. Znam to z życia, nie z literatury, może aż za bardzo. Znam matki, dla których opinia sąsiadek blokowych lub z kościelnej ławy, ważniejsza jest od życia i zdrowia własnego dziecka. Ale… nieważne.
Matka Wermer cierpi, być może, na projekcję atrybutywną. Jeśli nawet tak, to i co z tego? Bardzo długo to trwało i opornie, ale jakoś wreszcie nauczyłem się, że wyjaśnienie nie jest usprawiedliwieniem.
„Bliżej, niż myślisz” to całkiem przeciętny kryminał dla kobiet, które zapewne masowo będą się utożsamiały, współodczuwały, wzruszały i przeżywały. Niechlujne pisarstwo zapewne zniknie w finalnej wersji powieści i pozostanie historia na tyle ciekawa, że mimo wszystko chce się czytać dalej, żeby tylko dowiedzieć się, jak się to skończy.
Jak to czasem bywa, mam drobny kłopot z oceną, jeśli system zawiera zarówno liczby, jak i formę opisową. „Przeciętna” to lepiej niż „może być”, czy gorzej? W każdym razie „Bliżej, niż myślisz” pasuje mi mniej więcej do środka skali dziesięciostopniowej, czyli tutaj akurat wychodzi „przeciętna”. Ano, właśnie… Ja bym powiedział, że „Bliżej, niż myślisz” właśnie „może być” – nie jest to oczywiście żadne arcydzieło, ale taka sobie, całkiem niezła rozrywka na kilka godzin. Z paroma bardzo dobrymi momentami.
---
1. Ewa Przydryga, „Bliżej, niż myślisz”, 2020, wyd. Muza, s. 21.
2. Tamże, s. 22.
3. Tamże, s. 24