Macie czasem tak, że czytacie jakąś książkę i czujecie, że oto przed Wami znajduje się bigos? :) Że różne watki, motywy, pomysły są trochę bez ładu i składu rzucone w tekst i czytelnik odnosi wrażenie, że sam autor nie do końca wiedział, co weń umieszcza. No to to właśnie są "Płonące dziewczyny". To właśnie jest ta powieść. Czuje się, że pisarka chciała tu umieścić kupę rzeczy, jest klasyczny wątek kryminalny, który chyba miał być dominujący, ale takim tak do końca nie jest, jest wątek młodzieżowy, mistyczny, odkupienia, każdy o jakim sobie zamarzysz. No, przesadzam oczywiście, każdy to nie, ale jest tego naprawdę dużo. Za dużo. Nie składa się to, nie układają się te różne rzeczy dobrze, sorry, ale nie posłużyło to powieści.
W ogóle mam wrażenie, że sama autorka trochę zadawała sobie spraw z tego nieukładania się, tylko, że nic nie była z tym w stanie zrobić. Wiecie jak często wyglądają anglosaskie kryminały/thrillery? Mam akcję, zagęszczanie się wątków, następnie końcową rozróbę (strzelanina, uwięzienie głównego bohatera itd.) w czasie której powieściowy złol przyznaje się kim jest i dlaczego robił to co robił i potem jeszcze na finiszu bardzo krótkie podsumowanie połączone z taką chwilą oddechu dla protagonisty. Znany schemat, prawda? Tu jest on dokładnie, ściśle zastosowany, tylko, że... po końcowej rozróbie mamy jeszcze ileś tam stron, nowe perypetie i wyjaśnianie różnych spraw :) Nie ma tego jakoś bardzo wiele, ale jednak się to pojawia. Tak, jakby sama Tudor widziała, że nie panuje nad tekstem, ale książkę trzeba kończyć i słać do wydawnictwa, więc mówi się trudno :)
To właściwie jest część większego problemu, który mam z tą powieścią. Otóż tempo akcji jest tu totalnie popsute. Bardzo, bardzo długo miałem wrażenie, że czytam początek, zawiązanie fabuły. Że to ciągle jest ekspozycja. Coraz to nowe postacie (pół godziny po odłożeniu książki już nie pamiętam chyba ponad połowy z nich, jeśli mam być szczery), rozmowy i inne zdarzenia pchające jakoś tam całość do przodu, ale właśnie wciąż przywodzące na myśl to, że to dopiero wstęp, rozpoczęcie akcji. No, był jeden moment, kiedy właśnie na pierwszych stronach, może nawet aż za szybko, akcja zaczęła się konkretyzować (scena z dziewczynką we krwi), ale potem dalej to niekończące się rozpoczynanie całej historii. I nagle bum i już zbliżamy się ku ostatnim stronom. Pisarka w kończących powieść Podziękowaniach wymieniła m.in. redaktorów, przyznając, że ich zespół "szlifował" tekst (notabene propsy za szczerość, wielu autorów woli nie przyznawać takich rzeczy), cóż... widać szlifować można język i logiczność akcji, jej rytm już niekoniecznie.
No właśnie, co mogę powiedzieć o języku jakim to jest napisane? Jest chyba po prostu poprawnie. Takie większe urozmaicenie, ożywienie stylu mamy tylko na początku, na może pierwszych dwudziestu kilku stronach. Potem lotność siada i styl zaczyna trochę męczyć. Tak jakby wyżej wzmiankowanemu zespołowi redakcyjnemu zapału starczyło tylko na pracę nad początkiem tekstu.
Aha, jeszcze jedno wymaga wzmianki. W wielu recenzjach poprzedniej, znacznie lepszej powieści Tudor, "Innych ludzi", pobrzmiewały narzekania na obecny tam motyw paranormalny. Że kiepski, nieprzekonujący, dodany na siłę i zwyczajnie dziwaczny. Mnie on tam specjalnie nie przeszkadzał, ale jakoś głosy te przypomniały mi się teraz, podczas lektury "Płonących dziewczyn". To, jak tu jest położony wątek paranormalny, to jak bardzo tu jest dodany na siłę, groteskowo wręcz i nieprzekonujący to po prostu zdumiewa. Jeśli miałaś/eś z nim problem wtedy, to tu będziesz się łapał(a) za głowę.
Na plus atmosfera małego miasteczka, rzeczywiście czujemy tę prowincjonalność i to, że mamy do czynienia z mikroświatem gdzie wszyscy wszystkich znają i trudno się ukryć. Nawiasem mówiąc główna bohaterka-narratorka w pewnym momencie wprost to stwierdza, i fanie, nie było to coś rażącego w trakcie czytania. Ścisły finał fabuły i wyjaśnienie ostatniej z tajemnic był według mnie wręcz kuriozalny, ale co kto lubi.
No, nie podobało mi się, nie będę kłamał. Może w przyszłości (bo autorka już w tym tekście zapowiedziała następną powieść) będzie lepiej :)
PS: Czy tylko ja nie wiem, zwyczajnie nie rozumiem, o co chodziło z tym powtarzaniem formułki "Najsprytniejszą sztuczką Diabła jest to, że wmówił ludziom, że nie istnieje". To jest jak to się miało do akcji książki?