Kto nie zna Lokiego? Boga kłamstw i oszustów? Brata Thora Gromowładnego i syna Odyna. Boga który miał wywołać Ragnarök, Znany z komiksowych kart oraz filmowych kadrów Marvelowskich produkcji bohater jest tak naprawdę wzorowany mitologią nordycką.
Co mogło pójść nie tak? Okazuje się, że wszystko. Loki- bóg, który zabił swojego ojca, aby służyć chrześcijańskim Aniołom ma za zadanie powstrzymać nadciągający (kolejny z resztą) koniec świata. Tym razem biblijny, z Czterema Jeźdźcami Apokalipsy i Ostateczną walką między Dobrem a Złem. Jak ma tego dokonać? Ma "załatwić" (na amen) Antychrysta, mimo, że jest on niemowlakiem. Zadanie proste prawda?
Nie wszystko idzie po myśli Kłamcy. Antychryst został podmieniony, Loki rusza za elfami, a na świecie zaczynają zabawę Jeźdźcy. W Paryżu panuje ZARAZA, w Ameryce GŁÓD, a WOJNA bawi się z Aniołami i Demonami w berka. Umierają niewinni, za sprawą ŚMIERCI.
Czy Loki uratuje swoją ukochaną? Co się dzieje z kilkunastoletnią gwiazdą kina, której służy Piekło? Czy świat przeżyje totalną apokalipsę? I gdzie jest Bóg, który ten bajzel mógłby ogarnąć pstryknięciem palca (nie mam tu na myśli Thanosa).
To już moje trzecie spotkanie z taką odsłoną Lokiego jaką pokazuje Jakub Ćwiek. Dość przystojny blondyn, kochający żuć wykałaczki, zbierać anielskie pióra i zabijać demony. Poprzednie dwa tomy miały tylko jedną wadę. Były stanowczo za krótkie. Z tą natomiast miałem nieco inny problem. Ale o tym za chwilę.
Może zacznę od początku. Przygotowanie do Apokalipsy trwa. Najsilniejsze demony szukają kolejnych pieczęci aby mogły uwolnić Jeźdźców Apokalipsy. Do tego momentu zapowiada się ciekawie. Później jakby cały wątek stracił na sile. Opisy stały się jakby uogólnione, Mało szczegółowe i jakieś takie nijakie. A szkoda, bo po pierwszych stronach szczena mi opadła.
Mimo spadku formy w opisach akcja wciąż trwała, i w nie zapowiadało się na to, aby miała się zatrzymać. Walka o przetrwanie Jenny, Bachusa i Erosa i reszty grupy naprawdę owocowała w świetny wątek, który czytało się z zapartym tchem.
Troszkę gorzej było niestety z tytułowym bohaterem. Kłamca, miał do wykonania proste zadanie które, jak zawsze, musiało się skomplikować. Przebiegłe elfy oszukały oszusta, a ten w zamian oszukał je, mordując ich władcę, przybierając jego postać. Brzmi jak masło maślane prawda? Otóż był to właśnie taki wątek, w którym się pogubiłem. W pewnym momencie nie wiedziałem kto jest kim, jak się tam znalazł i co tam robi. A szkoda, bo w Kłamcy było bardzo mało Kłamcy w porównaniu z poprzednimi tomami.
W tym tomie pojawiły się drugo bądź trzecioplanowe postacie, które tak naprawdę nic nie wnosiły do fabuły. Sąsiad Jenny, trójka przyjaciół która znalazła się w nieodpowiednim czasie i w jeszcze mniej odpowiednim miejscu. Moim zdaniem autorowi skończyły się pomysły, dlatego chciał urozmaicić je nowymi bohaterami. Powstał z tego niepotrzebny nikomu miszmasz.
Nie mogę mówić tylko o wadach. Sam pomysł na apokalipsę w takiej wersji jaką zaserwował Jakub Ćwiek jest niepowtarzalny. Strach miesza się z humorem, intrygi z sarkazmem, a demony z aniołami. Technologia upadła, lecz diabełek ma najnowocześniejszy tablet, działający bez przerwy przez całą apokalipsę (mimo braku prądu... fajnie prawda?).
Podsumowując, książka jest dobra, ale nie zachwyca jak poprzednie tomy. Dochodząc do punktu kulminacyjnego całego cyklu napięcie wzrasta lecz poziom spada. Mimo, że książkę przeczytałem z ochotą to lekko się na niej zawiodłem.