Ellie Arroway zawsze różniła się od rówieśników. Bardziej dociekliwa, głodna wiedzy no i totalnie zafiksowana na punkcie fal radiowych. Od najmłodszych lat spoglądała w nocne rozgwieżdżone niebo, zadając sobie to samo pytanie, które choć raz musiał sobie zadać każdy ziemianin: czy jesteśmy sami we wszechświecie?
Ellie dorosła, skończyła liceum, studia, doktorat. Robiąc karierę naukową w męskim świecie nauk ścisłych, od początku miała pod górę, jednak dzięki uporowi i pasji zdołała zaskarbić sobie szacunek kolegów po fachu, dla których do tej pory wizja kobiety pracującej w obserwatorium astronomicznym była równie egzotyczna, co Indianin z plemienia Hopi tańczący tam taniec deszczu z żywym grzechotnikiem w zębach. Eleonor Arroway zrobiła nawet więcej, bo nie tylko zapewniła sobie szacunek mężczyzn – stała się ich przełożoną w Argusie – największym radioteleskopie na świecie, który właśnie zaczął odbierać sygnały od pozaziemskiej cywilizacji. Prawda, że tak się tworzy postać silnej i niezależnej kobiety w literaturze?
Nieprzypadkowo poświęciłem pierwsze dwa akapity tego tekstu głównej bohaterce „Kontaktu”, bo jest ona jedną z ciekawszych kobiecych postaci, jakie dane mi było poznać, ale postacie drugoplanowe też są świetnie napisane Rosjanin Wajgaj, miliarder Hadden, wielebny Palmer Joss naprawdę zapadają w pamięć, ożywiają tę powieść i nadają jej koloryt.
Jednak najpierw był scenariusz filmowy, dopiero na jego podstawie powstała książka*. To czuć: niektóre sceny są odmalowane tak plastycznie, że aż proszą się o celuloidową (mówimy tu o wczesnych latach osiemdziesiątych) wersję. Na przykład ta romantyczna, w muzeum przy wahadle Foucaulta albo festiwal miłości w Sapporo. Ta filmowość, rozmach bardzo służy powieści, bo często naukowcy piszący prozę mają tendencję do zapominania o formie całkowicie przedkładając nad nią treść, a Saganowi udało się w „Kontakcie” uzyskać balans pomiędzy nauką, filozofią a cholernie dobrą książką o ludziach i dla ludzi, co wcale nie było takie proste wziąwszy pod uwagę, że większa część „Kontaktu” to rozmowy w laboratoriach, gabinetach polityków, kościołach itd.
Jest Sagan krytyczny wobec religii (wszystkich). Dostaje się ewangelikom z kościołów charyzmatycznych, buddystom, katolikom, muzułmanom, które to religie są, w przeciwieństwie do nauki, bezradne wobec zinterpretowania sygnału od obcych – bogowie milczą, nauka daje namacalne odpowiedzi. W ogóle autor dużo „filozofuje” nad kondycją ludzkości i jej przyszłością, nad pięknem nauki i liczbą π (naprawdę) i z tego obyczajowo – naukowo – socjologicznego tygla powstała świetna, elegancka i bez odrobiny taniochy, historia pierwszego kontaktu z Obcymi.
Jedynym mankamentem powieści Sagana, jest jej długość, bo autor nie ustrzegł się przed dłużyznami: rozumiem, że akcja powieści obejmuje 12 lat, masę badań naukowych i ważkich kwestii społecznych opisywanych dość skrupulatnie, ale gdzieniegdzie przydałoby się jej zrzucić kilka stron. Tym niemniej „Kontakt” to świetna powieść, w jakiś sposób optymistyczna i dająca nadzieję, że nie jest z nami, jako z gatunkiem aż tak źle, i że ktoś u góry (nie żadne bóstwo) czeka na nas z otwartymi ramionami **.
*wcale nie chodzi mi o blockbustera z 1997 roku z Judy Foster w roli Ellie
**czy wspominałem, że książka jest pięknie wydana? Nie? więc wspominam teraz :)