Kiedy po raz pierwszy na żywo ujrzałam okładkę powieści Laury Steven, poczułam dziwne przyciąganie. Okładkowa ilustracja jest śliczna i zdecydowanie przyciąga wzrok, ale jednocześnie ma w sobie jakiś magnetyzm, który skutecznie mnie do siebie przyciągnął. Jednak czy środek okazał się równie piękny co sama zewnętrzna strona książki? O tym w recenzji poniżej.
Ich relacja jest ponadczasowa. Przekracza wszelkie granice. Spotykają się ze sobą w wielu wcieleniach i w różnych odcinkach czasowych, a i tak koniec końców czeka ich jedno — śmierć. Evelyn doskonale pamięta wszystkie swoje poprzednie wcielenia. Pamięta również Arden — duszę, która z jakiegoś powodu związana jest z jej własną duszą. Teraz, w obecnym życiu, Evelyn czuje się bardzo dobrze i zdecydowanie nie chciałaby go kończyć — zwłaszcza że jej młodsza siostra dosłownie potrzebuje jej do życia... Czy to możliwe, by postawić się brutalnej rzeczywistości i wygrać ten pojedynek o możliwość dalszego... życia?
Choć miałam ostatnimi czasy mały problem z tym, by wciągnąć się w jakąś powieść, to z ekscytacją zabrałam się za lekturę Naszych nieskończonych żyć. No po prostu coś było w tej książce takiego, co sprawiało, że pragnęłam poznać ją bliżej. Nawet nie wiecie, jak wielka radość zagościła mi w sercu, kiedy już pierwsze rozdziały zdołały mnie wciągnąć, a moje myśli skutecznie skupiły się wokół Evelyn i Arden.
W powieści pojawiają się dwie główne postaci – Evelyn i Arden właśnie. Nie wiem do końca, jak mogę je określać inaczej, ponieważ te dwa imiona zostały nadane tak naprawdę duszom, które przemieszczają się pomiędzy różnymi wszechświatami, czasami oraz osobami. Obie te postaci zdołałam na swój sposób poznać i nawet polubić, choć nie ukrywam, że znacznie bliżej mi było do Evelyn i jej aktualnej osobowości, która musi uratować (dosłownie) swoją siostrę. Uważam, że autorka wykreowała ją bardzo dobrze, ale moje słowa pasują i do postaci Arden, które to w tym życiu wcieliło się w rówieśnika Evelyn.
Fabuła powieści z pozoru brzmi całkiem prosto i zrozumiale, jednak w trakcie lektury kilka razy złapałam się na tym, że momentami muszę bardziej skupić się na czytanym fragmencie. Autorka sprawnie lawiruje między czasami teraźniejszymi oraz przeszłością bohaterów, do której bardzo chętnie zabiera swoich czytelników. Nie wszyscy są miłośnikami retrospekcji, mnie jednak zazwyczaj to nie przeszkadza, a wręcz stanowi ciekawe uzupełnienie całej historii. Wracając jednak do tej fabuły — okazała się ona wciągająca, fascynująca i zaskakująca, co dla mnie osobiście stanowiło mieszankę wręcz wybuchową. Nie pamiętam już, kiedy ostatnio tak mocno żyłam życiem bohaterów i tak bardzo chciałam pozostać w tym świecie jak najdłużej — Laurze Steven udało się przytrzymać mnie przy sobie doskonale.
Autorka ma bardzo dobre pióro, a cała konstrukcja powieści okazała się wisienką na całym torcie złożonym z tej historii. Może brzmię bardzo mało obiektywnie, ale nic nie jestem w stanie na to poradzić. Ja po prostu pokochałam tę powieść absolutnie. Mój podziw wzbudziło również tłumaczenie, które bardzo przypadło mi do gustu — choć było ogromnym wyzwaniem. Bohaterowie skaczą między czasami, ale i między płciami, więc nigdy nie wiadomo, w którym momencie Evelyn znajdzie się w ciele mężczyzny, a Arden w ciele kobiety. Oczywiście, w książce nie pojawiają się tylko i wyłącznie relacje heteroseksualne — to tak zaznaczam informacyjnie. Z tego miejsca ogłaszam, że doceniam ogromnie pracę tłumaczki.
Nasze nieskończone życia to powieść, o której nie będzie mi łatwo zapomnieć. To historia, która okazała się chwytająca za serce i pokazująca, jak silna może być miłość oraz wszelkie uczucia, które żywimy w stosunku do drugiej osoby. Cieszę się, że poznałam tę powieść i mam nadzieję, że i Wy dacie jej szansę — bo naprawdę warto.