"Wszystkie szczęśliwe rodziny są do siebie podobne, każda nieszczęśliwa rodzina jest nieszczęśliwa na swój sposób." ~Lew Tołstoj
Książki zawsze budzą w czytelniku emocje, ale czasem trafia się na taką książkę, która budzi tylko i wyłącznie emocje negatywne. Taką książką bez wątpienia są "Nasze małe okrucieństwa". Ta książka boli, krzyczy, rozdziera duszę i serce, wylewa się z niej ciemność i co jest najgorsze, nie ma tu żadnego światełka nadziei, ani promyczka słońca, które zazwyczaj wychodzi po burzy. Tę książkę chcesz jak najszybciej skończyć, ale na długo zostanie ona w pamięci czytelnika, jestem tego pewna.
To powieść psychologiczna, skomplikowany dramat rodzinny, który przedstawia losy jednej rodziny, a dokładniej pisząc trzech braci i ich relacji z ludźmi, z tymi najbliższymi, jak i dalszymi. Autorka rozpoczyna fabułę od dnia pogrzebu jednego z nich, więc wejście jest dość mocne. Dzięki temu początkowi czytelnik zostaje złowiony jak ryba na haczyk przez autorkę i będzie czytał aż do ostatniej strony, by poznać tajemnicę tego, kto spoczywa w trumnie.
Książka podzielona jest na dwie części, z czego pierwsza podzielona jest na kolejne trzy, które pozwalają poznać bieg wydarzeń z perspektywy każdego z trzech braci. Części te są bardzo chaotyczne, autorka bowiem przeskakuje w rozdziałach po latach i trzeba czytać uważnie by się w tym odnaleźć. Bo mamy na przykład rozdział z życia dorosłego, a w następnym autorka przenosi nas w czasy dzieciństwa chłopców. Może to trochę irytować czytelnika, ale da się ogarnąć.
Jak wspominałam na początku recenzji, książka ta budzi wiele negatywnych emocji. Pełno tu samotności, odrzucenia, zwłaszcza ze strony rodziców, smutku, zagubienia, złości, zazdrości, chciwości, skąpstwa, gniewu, nienawiści, zdrad, pragnienia bycia szczęśliwym, poszukiwania miłości, szczęścia, ciepła rodzinnego, którego nie było w przeszłości, pojawia się tu także choroba psychiczna, zaburzenia jedzenia, motyw #metoo, jak i próby samobójcze czy poważne choroby jak i w ostateczności zbrodnia.
Rodzina opisywana przez autorkę jest toksyczna, szczególnie relacje łączące rodziców z synami, to faworyzowanie dzieci, wyróżnianie, prowadzące do nieustającej rywalizacji między braćmi, poczucie krzywdy, odtrącenia, niezrozumienia, które przeradzały się w traumy dające o sobie znać potem w dalszym życiu, w przyszłości. Te złe stosunki rodzinne, które miały wpływ na relacje braci z innymi ludźmi w dorosłym życiu.
"Wszyscy wiedzieliśmy, że to doświadczenie zostawiło w nim głębokie blizny, ale ta historyjka była jednym z naszych małych rodzinnych okrucieństw, niewinnych zbrodni, do których często wracaliśmy."
Co smutne, bohaterowie są tu tak przedstawiani, że nie czuje się do nich żadnych ciepłych uczuć, ani sympatii, ani współczucia, ani zrozumienia. Ten zarys psychologiczny bohaterów, ich charakterów wypada zatem na plus dla autorki, bo kreśli je znakomicie.
"Nasze małe okrucieństwa" to trudna książka, może nie ma tu zbyt dynamicznej akcji, ale autorka sprawnie przyciąga uwagę czytelnika, a warstwa psychologiczna i emocjonalna są mocnymi stronami tej powieści. Jeśli lubicie czytać o rodzinnych dramatach, nie straszne wam bijące z książki chłód i samotność i nie musicie lubić głównych bohaterów, to sięgajcie po ten tytuł i koniecznie dajcie znać jak wam on się spodobał. Ja wciąż nie mogę otrząsnąć się po tej lekturze, i cieszę się, że wyrywam się już z tego mrocznego i pogmatwanego świata braci Drumm.
Za egzemplarz do recenzji dziękuję #5whypromotion i wydawnictwu @Wielkalitera.