To już moje drugie spotkanie z Érikiem Emmanuelem Schmittem. Po raz kolejny przysiadłam do niego z wielkim zapałem i wysokimi oczekiwaniami, wiedząc już jak wiele po autorze można się spodziewać. Kiedy Trucicielka zawładnęła całkowicie moim umysłem nie myślałam, że ten jeden autor posiada w swoim dorobku więcej historii, które tak potrafią zachwycić. Jego opowieści pochłania się myślami, zmieniając sposób pojmowania świata i formułując nowe teorie swojego bytu. Schmittowi zawsze udaje się nas zmienić, choćby jakąś małą cząstkę wewnątrz nas, która do tej pory niedoskonała, wreszcie przybiera najznakomitszą formę.
"Kiedy widzicie kobietę i mężczyznę w urzędzie stanu cywilnego, zastanówcie się, które z nich stanie się mordercą"
Trudno opisać tę opowieść, nie zdradzając tego, co najistotniejsze. Kiedy historia porywa swymi pierwszymi słowami, nie sposób już przekazać minimum informacji, bo na usta wciąż cisną nam się kolejne. To, że mamy tutaj mężczyznę i kobietę, którzy rozmawiają ze sobą byłoby najtrafniejszym opisem historii, choć wydają się to ubogie słowa. A jednak nie sposób powiedzieć, jacy oni byli, kiedy zmieniali się z kolejnymi stronami. Nie sposób powiedzieć, co robili, bo tak wiele było tu kłamstw, które wciąż zmieniały swój status z prawdy na fałsz. Małżeństwo prowadzące dialog, który przeraża swoim biegiem, bo ujawnia, co tak naprawdę kierowało ich związkiem, miłością przez ostatnie lata.
"Kochać to coś irracjonalnego, to niedzisiejsza fantazja, coś, czego nie da się wytłumaczyć, coś, co nie jest praktyczne, coś, co samo w sobie jest swoim jedynym usprawiedliwieniem.”
Po przeczytaniu dramatu nie wiem, czy pierwszym pytaniem, które powinno nasuwać się na myśl powinno być: co to znaczy kochać? Czy: co to znaczy prawda? Miłość trudno jest wyrazić słowami, bo ona sam jest swoim wytłumaczeniem, jak pisze Schmitt. Ona nie potrzebuje potwierdzeń, ani racjonalnych przekonań, bo po prostu jest. Wszystkie nasze działania w miłości prowadzone są całkowicie nierzeczywistą dłonią, która popełnia błędy. Ale wszystko w imię miłości. Prawda przestaje być prawdą. Przecież jest ona względna i to od nas zależy, w jaki sposób ja przedstawimy. Czy kształtować drugą osobę według własnych prawd, to zbrodnia, jeśli ona sama przestała już wierzyć w prawdziwego siebie?
Małe zbrodnie małżeńskie dokonują się na co dzień z naszą pomocą. Czasem są one cięższe, czasem lżejsze, ale wciąż kształtują nas i naszą miłość. Utwór Schmitta to dramat i, choć krótki i zbudowany prostym językiem, wymaga refleksji i przemyśleń o życiu. To nie jest bajka, lecz pragnienie miłości, które popycha do najdziwniejszych czynów. To nie fikcja, ale uświadamianie sobie, jak naprawdę wygląda rzeczywistość.
„Jest jakiś świat, kompletny, bogaty, wyglądający sensownie, ale błąkam się po nim, nie mogąc znaleźć sobie miejsca. Wszystko ma konsystencję oprócz mnie. Ja gdzieś zniknąłem.”
Choć Schmitt przekazuje nam zmienne nastroje Gillse'a i Lisy, czasem łzy, czasem wybuchy śmiechu, dramat to raczej smutna historia, odkrywanie przeszłości, której chciało się zapomnieć, powracanie do wspomnień, które nie powinny istnieć i ujawnianie prawd, do których trudno się przyznać. Humor, który wplata tu autor, rozładowuje atmosferę, jakby chciał wciąż nas zapewniać, że oni nadal się kochają, żebyśmy nie tracili w nich wiary, że to nie koniec. Tu jedna prawda goni następną i żadna z nich nie umiera. Tak jakby każde kłamstwo było prawdą zbudowaną z naszych lęków i oczekiwań.
„Niedawno przekonywałeś mnie nawet, że okruchy to łzy wylewane przez chleb, który cierpi, kiedy go kroimy. Rezultat: łóżka i kanapy są zapłakane. Nie wymieniasz przepalonych żarówek pod pretekstem, że trzeba nosić żałobę po świetle, które odeszło.”
Dramat Érica Emmanuela Schmitta to historia pełna zaskakujących zdarzeń, wspaniałych bohaterów i przejmujących słów. Są tu myśli, które budzą w nas jakąś uśpioną na wrażliwość cząstkę. Myśli, które pozwalają nam dostrzegać to, co skrzętnie ukrywane. Myśli otwarte na prawdę - tą jedną, jedyną prawdę, która wypływa jako ostatnia, bo tylko ona potrafi przekonać, że nie wszystko stracone. Małe zbrodnie małżeńskie zdają się być w każdym z nas. I będą tam, dopóki nie zrozumiemy, o co warto walczyć.
Schmitt po raz kolejny urzeka i wtapia się w myśli, jak obiektywność, której od zawsze nam brakowało. Jeśli ktoś pragnie nowego, świeższego spojrzenia na życie, emocji i ludzkich słabości, niech pozna Małe zbrodnie małżeńskie, by zrozumieć, gdzie leży prawda, gdzie sens, a gdzie miłość. Schmitt doskonale pokazuje nam, że są bliżej nas niż kiedykolwiek myśleliśmy.
www.kilkastrondziennie.blogspot.com