Lubię morskie opowieści. Bo i facecje zacne, i pośmiać się można , a i brać morska w chwilach rozrywki pomysły ma iście szejtańskie, by nie powiedzieć: całkowicie od czapy. A gdy rzecz dotyczy okoliczności egzotycznych i odległych, szczur lądowy słucha tych bajań z rozdziawioną gębą i łyka niczym gąsior kluski. Nie jest tak?
Nie inaczej jest tym razem. Zbigniew Kędzierski nęci czytelnika opowieścią głównego inżyniera okrętowego o załodze kontenerowca regularnie pływającego przez środek Trójkąta Diabła. Kto by nie chciał posłuchać?
Połaszczyłam się.
Oddaję Autorowi sprawiedliwość: Gawęda rozpoczyna w sposób tak zwyczajny, prozaiczny, właściwie: nudny, że można zwątpić w zapowiadane diaboliki.
Lecz już podczas pierwszego załadunku „Somers Isles”, po niewielkim rozbiegu akcja skacze prosto w odmęty szaleństwa i zmierza w rejony tak niezwykłe, tak niebywałe, tak nieprawdopodobne, że gdzieś, po drodze zaczęło mi się myśleć, kto tu kogo wkręca. Rozbawił mnie pomysł z kluczem do kompasu, nie mniej, nie mogłam pozbyć się konstatacji, że ktoś tu wkręca mnie w wymianę płynu do spryskiwaczy w reflektorach.
W tym miejscu wypada zaznaczyć, że z pisaniem p. Kędzierski radzi sobie rożnie: raz lepiej, raz gorzej. Powiedzmy, że średnio.
Lektura książki jest dość nierówna: Telepie się leniwie, aż do znużenia na wybojach, by niedługo później śmignąć z niespożytą energią, niczym barrakuda.
Ale: Nie sposób nie docenić fantazji i rozmachu serwowanego w opowieści. Martina dziwowiska. Od morskiej klechdy do science fiction w dwie sekundy? Tak! To jest możliwe! Przedziwna ta wolta zgoła ogłusza, im dalej-tym bardziej i bardziej. Na pierwszy rzut oka niewinna awanturka, to de facto dziki kipisz, w którym gubi się rozeznanie, gdzie kończy się prawda, a zaczyna fantazmat sponiewieranego głęboką traumą człowieka, rojenia chorej wyobraźni, finiszujące jako monstre-bujda na resorach.
Niedorzeczność, i tyle.
Jednakże gdzieś w zakamarkach umysłu tli się pytanie: A co, jeśli jednak?
W jakimś stopniu jest to niepokojące. W jakimś stopniu.
Choć nieco garbata i trochę spod siekiery, książka okazała się ciekawym doświadczeniem.
Można tylko dywagować, czy upajający zapach skądinąd trujących oleandrów nie wszedł komuś za mocno.
Wyzwanie 20in2025 pkt.8: Książka z kwiatem tytule