Lubię święta Bożego Narodzenia, a książki, których treść jest ściśle z nim związana, są dla mnie nieodłącznym elementem tego czasu.
"Poświąteczne morderstwo" miało mieć "Błyskotliwe dialogi, nietuzinkowych bohaterów i zwodnicze tropy" i być napisane "z ogromną swadą i ze wspaniałym poczuciem humoru."
I tak było - akcja, choć dość spokojna, ma wiele nagłych zwrotów i wciąga coraz mocniej, każde kolejne, wydawało by się absolutnie pewne rozwiązanie zagadki, okazuje się fałszywym tropem, humor faktycznie bawi, a zakończenie, moim zdaniem, zaskakuje.
Rok 1940, zima. Trwa wojna, obowiązuje zaciemnienie, są trudności w przemieszczaniu się, ograniczenia i braki w zaopatrzeniu - zorganizowanie Świąt nie będzie łatwe ...
Toteż Frank i Rhoda Redpath zastanawiają się, czy powinni zaprosić jej prawie 90-letniego ojczyma, aby spędził z nimi Boże Narodzenie.
Sir Willoughby Keene-Cotton, czyli bajecznie bogaty wujek Willie, zwykle spędzał Święta we Włoszech, ale "Rhoda przypomniała rzecz najzupełniej oczywistą: wojnę wypowiedziano po to, aby jak najbardziej utrudnić biednemu wujkowi Williemu przeprawę przez kanał La Manche, atakże że Mussolini wkońcu postanowił stanąć po jednej ze stron wobecnych europejskich nieprzyjemnościach, aby ostatecznie uniemożliwić sir Willoughby’emu Keene-Cottonowi pobyt wjego willi wSan Remo".
Toteż wujek Willie przyjmuje zaproszenie, które ze strony Redpathów miało być nie tylko pustym gestem dobrej woli na Boże Narodzenie - liczyli, że jeśli zapewnią mu cudowne Święta (być możejego ostatnie), to może zapamięta je i da temu wyraz w swoim testamencie.
Gość okazał się uciążliwy; niby nikomu nie chciał robić kłopotu, ale wciąż ktoś coś w związku z nim musiał zrobić (znaleźć laskę, włączyć lub wyłączyć radio czy światło, itd.), twierdził, że niczego nie zapomina, "tylko że nie potrafi sobie przypomnieć" i nie życzył sobie żadnej pomocy czy opiekunki.
Na szczęście udało się zatrudnić dziewczynę z sąsiedztwa jako "sekretarkę, do pomocy przy pisaniu jego autobiografii", co umożliwiło Redpathom uszykowanie Świąt.Martwiło ich tylko to, że najwyraźniej wujek miał własne, nikomu nie znane plany dotyczące przyjęcia w drugi dzień Świąt - ale chyba nie były one specjalnie rewolucyjne, bo przyjęcie trwało do późna i nic go nie zakłóciło.
Natomiast następnego dnia rano martwy wujek Willi został znaleziony w stroju Św. Mikołaja, na dworze, obok szczątków bałwana ...
I tak pogodna relacja o Świętach w rodzinie zmieniła się w poważną relację ze śledztwa ...
Jestem bardzo zadowolona, że trafiłam na ten stary, ale dobry kryminał. Dziejący się w świecie znanym nam z książek Agathy Christie, napisany w taki sposób, w jaki pisała ona i parę innych osób jej współczesnych - m. in. Dorothy L. Sayers, Georgette Heyer, G.K. Chesterton, John Dickson Carr.
Tu istotą rzeczy jest zagadka, nie ma brutalności, wulgarności i oceanu krwi; jest bystry śledczy i bardzo realni bohaterowie. Jest też mniej lub bardziej lekki humor, czasem sarkazm lub ironia.
Dlatego te książki są niemal ponadczasowe, mimo, że świat w nich opisywany przeminął i często czytelnik nie rozumie ówczesnych obyczajów i zasad postępowania.
Szkoda, że autor zmarł przedwcześnie, bo być może nadinspektor Culley stałby się tak popularny jak Herkules Poirot, jako że dał się poznać jako człowiek inteligentny, pomysłowy i wiedzący jak używać szarych komórek.
Komu miłe są kryminały Agathy Christie i autorów z Klubu Detektywów, kto lubi Anglię z początku XX wieku z jej dziwnymi - teraz! - obyczajami, zasadami i przekonaniami, kto chce zagadki i uczestnictwa w śledztwie - ten powinien być z lektury tej książki zadowolony.
Książka z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl.