Mam to ogromne szczęście, że książki Mistrza są w ogromnej części przede mną. Dzięki temu do jego nowości mogę podejść z czystą głową, nie porównując tego tytułu do innych (chociaż odniosę się odrobinkę do treści i porównam ją do tych książek, które z dorobku Kinga udało mi się przeczytać).
REWELACJA - tym słowem mogę określić te nieco ponad 600 stron, które wręcz chłonęłam! Zanim zacznę prawić o tym, co mnie ujęło w tej powieści, nawiążę odrobinę do treści. Otóż, drodzy Fani Grozy - próżno szukać tu czegoś, co sprawi że Wasza bielizna będzie musiała być uprana ;) "Billy Summers" to według mnie powieść obyczajowa z elementami kryminału, gdzie właściwie według mnie, jest to w dużej mierze właśnie obyczajówka. Także jeśli w nowej książce Mistrza szukasz grozy, zawiedziesz się i dość prawdopodobne, że przez to książka Ci się nie spodoba. Co do reszty: akcja toczy się w idealnym tempie: nie za szybkim i nie rozwleczonym (a co jak co, King potrafi po mistrzowsku lać wodę i czasem wydłużyć różne wątki). Jesteśmy przygotowywani do "ostatniego zlecenia" i przyznam, że dzięki temu zabiegowi (że nie stało się to nagle, na zasadzie, że rozpoczynamy książkę i mamy snajperski strzał w głowę) mogłam poznać bliżej Summersa, którego bardzo polubiłam. Billy Summers to płatny zabójca, były snajper mający za sobą walkę w Iraku. Jak twierdzi: zabija tylko złych ludzi, co wielokrotnie zostaje podkreślone w książce. Przychodzi moment, gdy Billy postanawia wziąć ostatnie zlecenie (swoją drogą bardzo dobrze płatne i wydawać by się mogło, że idealnie przygotowane, od A do Z) i przejść na "zasłużoną emeryturę". Czy plan, który jest obmyślony przez kogoś innego niż Billy może wypalić? A może to ostatnie zadanie to jedno wielkie oszustwo, w które dał się wkręcić główny bohater?
O rany, co to była za książka... Stephen King znów stworzył niesamowity klimat, klimat do którego przenosiłam się myślami i żyłam razem z bohaterami (którzy według mnie mogli by być odrobinę bardziej rozbudowani, ale nic to: polubiłam ich nawet w takiej wersji). Wydaje m i się, że chyba tylko Mistrz potrafi władać piórem w taki sposób, że odrywam się myślami ze swojej kanapy czy fotela i wędruje w miejsca, w których znajduje się bohater. Tak było w przypadku Dallas'63, tak też jest i tu: czułam się tak, jakbym podróżowała z Billym, ramię w ramię. Swoją drogą: gdzieś czułam małe nawiązanie do właśnie tej pozycji. Nie wiem dokładnie dlaczego, ale odnosiłam wrażenie, że gdzieś tamta wspaniała książka żyła na kartach tej opowieści. Dodatkowy zabieg, który osobiście ujął mnie w "Misery": książka w książce! Świetne! Tu nasz bohater spisuje swoje życie i to, co działo się w Iraku (rzecz jasna spisuje to zmieniając imiona). Dzięki temu bliżej i głębiej poznajemy bohatera, zaczynamy rozumieć jego postawę. Billy otwiera się przed nami przez co stał mi się bliższy, prawie jak dobry kumpel. Dodatkowo wątek niesamowitej przyjaźni, rozpoczętej na dosyć chwiejnym i trudnym gruncie. Jeśli miałabym się do czegoś przyczepić, to przyczepiłabym się do narracji. Zdecydowanie wolę, gdy bohater opowiada nam historię. Narrator widzący sytuację z góry nie jest moim ulubionym typem narratora. Na moje szczęście, w zapiskach Summersa narracja się zmienia.
Podsumowując. Ta książka to kawał dobrej literatury. Cieszę się niesamowicie, że mogłam po nią sięgnąć. I może historia jest naciągnięta, może jest tu za dużo obyczajówki a za mało wątku kryminalnego... Ale i tak czas spędzony z książką to rewelacyjny czas.