Po prawie dwóch latach Rafał Artymicz wraca do nas z nową powieścią, która jest kontynuacją dobrze odebranej przez czytelników Narkozy. Co tym razem przygotował dla nas autor?
Mariusz i Artur wracają do siebie po latach rozłąki, a wszystko to przez dramatyczne wydarzenia, które zdały się zbliżyć mocniej tę dwójkę. Wszystko idzie dobrym torem, miłość kwitnie, lecz jest pewien niuans, który sprawia, że ta bańka szczęścia zaczyna pękać. Artur chce za wszelką cenę odnaleźć informacje o swoich bliskich. Czy w domu dziecka, w którym się wychowywał, odnajdzie jakiś punkt zaczepienia, który pozwoli ruszyć mu z miejsca w jego własnym, prywatnym śledztwie? I co na to Mariusz? Co może się stać, gdy zaczniemy grzebać w przeszłości?
Opis brzmi bardzo zachęcająco. Lubię takie prywatne śledztwa, które mają za zadanie wyciągnąć coś z przeszłości. I tutaj muszę być szczera — liczyłam na więcej, na mocniej rozbudowany wątek. Owszem, on był, wiązał się z całą fabułą (i to całkiem zgrabnie),natomiast miałam takie poczucie, że było go za mało, a inne wątki nieco przyćmiły to, co wskazuje nam blurb. Według mnie "Reanimacja" w przeciwieństwie do swojej poprzedniczki "Narkozy" skupia się głównie na problematyce życia codziennego, poruszając wiele istotnych zagadnień. Postaram się za chwilę je wypunktować, bowiem te uważam za ogromny plus książki. Tak więc jest to powieść stricte obyczajowa ze szczyptą kryminału, dużą garścią romansu (akurat romanse nie są moim konikiem, ale nie będę prawić tu o swoich literackich wyborach, bo nie o to tutaj chodzi) i dozą medycznych perełek. A za te perełki medyczne Rafała uwielbiam! Co jak co, ale w tym jest wybitny,
Skoro jesteśmy przy medycznych perełkach – są one wprost wyśmienite. Realne opisy, czasem być może dla zwykłego czytelnika dość surowe, pokazują, jak toczy się życie na oddziałach szpitalnych. A toczy się nieraz w takim tempie… Toż to maraton! Medyczny żargon, napięcie, opieka nad pacjentem – przyznam szczerze, że na to najbardziej czekałam, sięgając po książkę Rafała. Gdyby tylko było tego więcej... :)
Dodatkowo na plus zasługuje fakt, że autor porusza istotne zagadnienia, które w życiu codziennym niejedna osoba próbuje zamiatać pod dywan. Problemy społeczne takie jak patologia, pedofilia wśród kapłanów czy przemoc wobec osób LGBT. O tym naprawdę powinno się mówić i świetnie, że autor to robi. Wiecie, co mnie mocno poruszyło? Jedno zdanie, którego dosłownie teraz nie przytoczę, ale brzmiało mniej więcej tak „Jak ktoś zgwałci kobietę, to ewidentnie jej wina, bo miała za krótką spódniczkę”. I tak też trochę jest z atakami na osoby o odmiennej orientacji seksualnej.
Rafał Artymicz w „Reanimacji’ skupia się również na niezrozumieniu orientacji seksualnej przez bliskich i problemach związanych z owym niezrozumieniem, strachem przed coming outem, często wykluczeniem ze strony najbliższych. Jak widzicie, książka jest naładowana ważnymi tematami, obok których nie można przejść obojętnie.
Natomiast są też pewne niuanse, które nieco odbierały mi taką stuprocentową przyjemność z czytania. Mam główne dwa zarzuty i może trzeci pośrednio wynikający z dwóch poprzednich. Przede wszystkim – brak narratora. Gdzieś zgubił się pośród gromu dialogów. I tak: to właśnie te dwa minusy sprawiły, że nie chłonęłam tej historii tak, jak powinnam. „Reanimacja” jest zbudowana głównie z dialogów. I nie jest do teraz napisane przeze mnie przesadnie. Śmiało mogę stwierdzić, że 85% książki to dialogi. Dłuższe, krótsze, ale wciąż dialogi. Z trudem możemy szukać tego, czy dany bohater był zdenerwowany, szczęśliwy, poruszał się nerwowo czy obserwował coś w skupieniu. Co ucieszyło go w rozmowie, o czym myślał po wypowiedzeniu jakiś słów. Uwielbiam, gdy mogę wchodzić w głowę postaci wykreowanych na kartach książek. Tu niestety nie mogłam tego zrobić, bo otrzymałam jedynie dialog. To skutkowało tym, że nie mogłam przywiązać się do bohaterów, nie wiedziałam, czy ich lubię, czy nie, nie potrafiłam wyobrazić sobie co czują, jacy są. Czy ich myśli idą w parze z tym, co właśnie powiedzieli? Czy czegoś nie zataili? Dużo mi to odebrało, ale rozumiem, że taki zabieg może zupełnie nie przeszkadzać innym czytelnikom. Tutaj chciałabym zaznaczyć, że to po prostu moje preferencje czytelnicze. Mam zboczenie opisowe, więc chyba zrozumiecie, co mam na myśli.
Narratora zabrakło mi również w opisach, których jest jak na lekarstwo. Uwielbiam opisy, bo sprzyja to wyobraźni. Dzięki nim mogę wyobrazić sobie w jakim miejscu się znajduję. Tu, w „Reanimacji” narrator jest potraktowany troszkę po macoszemu, skupia się do pojawienia się na początku rozdziału, informując nas jedynie pokrótce co się dzieje, np. „Przyszedł, poszedł, pozamiatał”. A nie wiemy, czy przyszedł w dobrym nastroju, jak się wówczas czuł, gdzie wszedł i czym zamiatał oraz jak długo mu to zajęło – mam nadzieję, że rozumiecie, o co mi chodzi? To w połączeniu z przewagą dialogów bez informacji o odczuciach bohaterów daje nam nieco płaską historię, która, choć niesie za sobą wiele emocji i porusza istotne kwestie, odbiera nam zżycie się z bohaterami i otoczeniem.
Przyznam, że tę część przeczytałam o wiele szybciej niż poprzednią, jednak nie poczułam takiego wbicia w fotel jak w „Narkozie” (a zwłaszcza w jej ostatnich 200 stronach). Zabrakło mi tego uderzenia, które nie pozwoliłoby mi odłożyć książkę nawet na moment. Mimo to nadal jest dobrze, nadal przyjemnie płynie się przez historię, choć bez takiego „ciosu”, który mógłby zwalić mnie z nóg.
Podsumowując: „Reanimacja” to przyjemny i dość prosty język, mnóstwo dialogów, smaczki w postaci medycznych dodatków okraszonych genialnym żargonem, mało narracji, piękna okładka i istotne tematy poruszane w środku – tak przedstawia się kolejna propozycja Rafała Artymicza.
Rafał — Dziękuję Ci za egzemplarz do recenzji. Trzymam za Ciebie kciuki w dalszym stawianiu kroków na swojej literackiej drodze.