Przeczytałem entuzjastyczne recenzje „Sekretu bibliotekarki” i od razu wiedziałem, że nie będę równie hojny w pochwałach i gwiazdkach. Owszem, przeczytałem do końca, ale zachwycony nie jestem, bo powieść ta to historia mało realna.
Wychowana w patologicznej, pijackiej rodzinie Dagmara Brewka zdaje maturę, po czym rusza z kolegą w Polskę i przez dziesięć lat jest bezdomna. Popada w alkoholizm, nocuje w śmierdzącej, zimnej piwnicy, marzy jedynie o tym, by uzbierać parę złotych na wódkę i dzielnie znosi brutalne traktowanie przez życiowego partnera, również bezdomnego. Przez przypadek i ludzką życzliwość trafia do szpitala psychiatrycznego na odtrucie, a następnie psychoterapię. Wspaniali terapeuci załatwiają jej tani pokój do wynajęcia i… pracę w bibliotece. Do pełni szczęścia brakuje już tylko kochającego mężczyzny, ale i on się zjawia.
No po prostu idylla. Dziewczyna po dziesięciu latach bezdomności i nieustannego obcowania z prymitywnymi menelami jest subtelna, delikatna, a wyraża się tak, jakby miała doktorat z filologii polskiej i może jeszcze drugi fakultet. Nie uległa demoralizacji ani degeneracji, musi tylko trochę przytyć, bo na śmietnikowym wikcie mocno wychudła. Jest modelowym przykładem dla tych wszystkich, którzy oburzają się na słowa „pijak” czy „menel”, a każą mówić „człowiek w kryzysie bezdomności”. „Patrzcie” – zdaje się mówić autorka – „przecież to tacy sami ludzie, trzeba im tylko podać rękę, a wrócą na łono”. Społeczeństwa, ma się rozumieć.
Od czasu do czasu widuję „ludzi w kryzysie bezdomności” i zaiste trudno mi sobie wyobrazić, by któryś z nich mógł przeobrazić się – nawet po trudnej, pełnej upadków drodze – w miłującego czytelników bibliotekarza. Może mam ograniczoną wyobraźnię, a może po prostu wychowałem się dawno temu, gdy pijak był pijakiem, a menel menelem i nie było siły, która mogłaby go zamienić w perorującego kwiecistą polszczyzną niemalże intelektualistę. Owszem, pewnie wśród nocujących w śmietnikach i piwnicach zdarzy się od czasu do czasu ktoś wykształcony, kogo jakieś nieszczęście czy inna trauma doprowadziła do choroby alkoholowej, a poprzez nią do bezdomności. To jednak moim zdaniem wyjątki, a gros tego typu ludzi to istoty nieodwracalnie zdegenerowane, które nie tylko nie mogą, ale przede wszystkim nie chcą wrócić do życia w trzeźwości i stawić mu czoła.
Bohaterka „Sekretu bibliotekarki” to wrażliwa trzydziestolatka, którą czytelnik powinien polubić i o której myśleć, że to wspaniały materiał na partnerkę, a może i żonę. Akcja powieści nie obejmuje jednak długich lat po wyjściu z nałogu i nie wiemy, jak potoczą się losy Dagmary, której nieustannie grozi powrót do dawnego życia. To tylko opowieść o tym, że świat jest dobry, ludzie życzliwi i chętnie podadzą rękę temu, kto upadnie. Taa…
Powieść jest też niedopracowana w paru miejscach, jak choćby w wątku opieki nad kotką Mimi, przetrzymywaną przez Brewkę samotnie w jednopokojowym mieszkaniu i pojoną mlekiem. Jeśli się pisze o zwierzętach, wypadałoby małe co nieco o nich wiedzieć, a tu autorka zawiodła.
Przesłodzona jest ta opowieść, dydaktyczna do bólu i naiwna. Może nadawałaby się do bibliotek na oddziałach szpitali psychiatrycznych zajmujących się alkoholikami, ale wielkich szans na szerszym rynku jej nie daję.