Po ,,Zbawiciela'' sięgnęłam zachęcona naprawdę pozytywnymi opiniami na jego temat. I jak to w życiu często bywa - rozczarowałam się. Może nie jakoś specjalnie mocno, ale jednak.
Po pierwsze: gdyby książka zamknęła się w połowie swojej objętości, to niespecjalnie straciłaby na fabule, a wręcz zyskałaby na niej. Przynajmniej w moim odczuciu. Bywały bowiem w trakcie lektury chwile, w których wydawało mi się, że dialog między postaciami został rozciągnięty trochę z braku laku, że ciągnął się siłą rozpędu, że towarzyskie słowne przepychanki między postaciami do niczego nie prowadzą i niczemu nie służą (poza pompowaniem objętości), i że nic nie wprowadzają do fabuły. No, że po prostu są. I o ile rozumiem, że czasem trzeba coś takiego zrobić, żeby postacie wydawały się wiarygodne i żywe, to w pewnym momencie po prostu zaczęło mnie to denerwować.
Po drugie: zagadki i tajemnice poganiają zagadki i tajemnice, które są zagadkowe i tajemnicze. Trochę się wyzłośliwiam, prawda, ale spójrzcie na to z mojego punktu widzenia. Na początku książki (to nie jest spoiler) mamy zaginięcie. I jeśli myśleliście, że ta sprawa zostanie jakoś w najbliższym czasie rozwiązana, to się myliliście. Szybko zostaje zepchnięta na bok przez wypadek/atak terrorystyczny? w katedrze i czytelnik zapomina o zaginionym, bo na scenę wkracza Heiland der Welt ze swoimi płatkami kwiatów, dziwnymi karteczkami i listami do redakcji.
W okolicach setnej strony przenosimy się na chwilę do Kopenhagi i poznajemy nową postać. Postać, która jest takim zaburzonym outsiderem, który nie ma przyjaciół, nikim się specjalnie nie interesuje, ma naprawdę dziwne zainteresowania i ciągoty, i ,,tyle w nim mroku'' parafrazując opis postaci. Oczywiście z jakiegoś powodukryje go i chroni rodzina. Bardzo wpływowa i potężna, dodajmy, rodzina. Taka nawet trochę osaczająca rodzina, bo co jeśli ,,wywoła się jakiś skandal''? I jeśli myśleliście, że uzyskacie odpowiedzi na pytania o to kim właściwie ta postać jest, dlaczego jej rodzina jest taka ważna, czemu tak koło niej skaczą i ją osaczają, i szpiegują, i przytłaczają; i dlaczego chłopak nie może wywołać jakiegoś porządnego skandalu w stylu portowej bójki po pijaku, to... No nie dowiecie się. W każdym razie, nie dowiecie się tego w rozsądnym czasie. Bo autor zrobi dosłownie wszystko, żeby Wam tego nie powiedzieć. A taki zabieg ma sens przez pierwsze pięćdziesiąt stron, kiedy jeszcze macie hype'a i zastanawiacie się nad bohaterem. W okolicach pięćsetnej strony jest już tylko denerwujący i irytujący.
Tak samo z Heilandem, który w pewnym momencie wkracza na scenę. Postać jest tak tajemnicza, że w pewnym momencie staje się to aż groteskowe. Mojego (i nie tylko mojego) zainteresowania po prostu nie sposób utrzymać dorzucając kolejną nierozwiązaną tajemnicę do tajemnicy, której od stu stron się nawet nie ruszyło. No nie tędy droga, co poradzę?
Po trzecie: spłycenie zagadnień. Rozumiem, że konflikt na linii Paulina - nowa tymczasowa redaktor Przeworska miał być konfliktem o podłożu ideologicznym, z akcentem położonym na rzetelność dziennikarską. Ale, do licha, w pewnej chwili dochodzimy do momentu w którym wiemy, że dobre starania rzetelnej dziennikarki rozbiją się o zamknięty, zaściankowy i płytki prawacki ogląd świata pani redaktor, która z jakiegoś powodu faworyzuje pannę o dość niskim IQ, która zupełnie nie nadaje się do pracy w gazecie (innej niż Gość Niedzielny czy może Fronda). I o ile doskonale rozumiem, co autor miał na myśli tworząc ten wątek, to jednak nie jestem w stanie uwierzyć w to, że TYMCZASOWI naczelni redaktorzy nie podlegają żadnej superwizji i są równi bogom na swoim małym, mobbingowym poletku. Albo może po prostu nie chcę w to wierzyć. W każdym razie...
Po czwarte: gry komputerowe. Między słowami, nie wprost, autor stwierdza, że gry komputerowe są dla dzieciaków. No, maksymalnie nastolatków. Dorośli i poważni ludzie nie grają w gry komputerowe. Gry komputerowe nie mogą być poważne. Bohaterowie kiedyś grali w gry, ale teraz już nie grają, bo gry są głupie i po co poświęcać im czas, który można poświęcić na inne, lepsze aktywności. Nie wiem, jak picie na luksusowym jachcie ze znajomymi?
A kobiety i gry komputerowe? Usiądźcie, mili moi, bo kobiety w gry nie grają i wszystkie, jak jedna baba, uważają, że to głupia, dobra dla dzieciaków rozrywka. Stereotypizacja? Owszem. Umniejszanie zainteresowań całkiem sporej rzeszy ludzi? Jak najbardziej. Ignorowanie prężnie rozwijającej się gałęzi rozrywki, jaką jest e-sport? Pewnie!
(I w dodatku autor wymyślił, żeby PlayStation określać mianem ,,plejaka''. Jaki rodzaj ludzi nazywa PS-a plejakiem?...)
Po piąte: ekologia. Na początku odnosiłam wrażenie, że autor (słusznie) próbuje zwrócić uwagę czytelnika na problemy ekologiczne. Na nieuzasadnioną wycinkę drzew, na rozlewającą się po Szczecinie i całym kraju betonozę. Niestety później, gdy wzmianki o Młodzieżowym Strajku Klimatycznym i ruchu Extinction Rebellion zaczęły pojawiać się zaraz obok ataków terrorystycznych Heilanda zaczęłam mieć pewne wątpliwości. To znaczy, ja wiem, że XR przez niektóre kraje jest uważane za ekoterrorystów ale bez przesady, mieszanie w to Młodzieżowego Strajku Klimatycznego jest wyświadczaniem całemu ruchowi iście niedźwiedziej przysługi. Bo co zapamięta osoba, która nie bardzo interesuje się tematem ekologii? Że jakieś Extinction Rebellion i Młodzieżowy Strajk Klimatyczny to ekoterroryści. No.
Podsumowując: generalnie ,,Zbawicielem'' czuję się rozczarowana. Choć przyznam, że do okolic dwusetnej strony książka i jej powolne tempo nawet mi się podobały. Problem polega na tym, że autor jakby uparł się rozciągnąć ,,Zbawiciela'' do granic możliwości, testując moje zainteresowanie i zaangażowanie (które nie okazały się odpowiednio duże). W dodatku te wątki historyczne, które tak się podobają były dla mnie dość... skąpym dodatkiem do całości.
Jedyną naprawdę dobrą rzeczą, jaką mogę napisać na temat ,,Zbawiciela'' jest to, że jako osobna powieść (a nie czwarty tom cyklu) książka Hermana broni się całkiem nieźle. To znaczy, w pewnym momencie zaczniemy podejrzewać, że istnieją jakieś części poprzednie, ale ich znajomość nie jest wymagana w trakcie lektury.
*Książkę otrzymałam z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl