Z ogromnym drżeniem podchodzę do próby, bo to będzie jedynie próba, napisania kilku słów o wspaniałej powieści Sandora Maraia „Żar”. Jest to ta kategoria utworów, która mnie po prostu zachwycają, a gdy staram się wytłumaczyć dlaczego, to mam nieznośne wrażenie, że dzieła te okrutnie spłaszczam. A więc próbuję. Węgierski autor sięga po klasyczny, wręcz banalny motyw miłosnego trójkąta, na którym buduje uniwersalną OPOWIEŚĆ o bardzo! ludzkich doświadczeniach. Opowieść, w której poszukuje definicji przyjaźni, prawdy, namiętności, władzy. Zdumiewa mnie kontrast obecny w narracji, bowiem z jednej strony jest ona bardzo spokojna, trochę nostalgiczna, melancholijna, a z drugiej od pierwszych zdań wyczuwa się napięcie, które było i jest obecne w całej historii trójki bohaterów. Napięcie wywoływane przez urwane zdania, przemilczenie, atrybuty, czy drobne gesty. Marai jest również mistrzem kreowania nastroju, prezentowane sceny przypominają obrazy, które autor powoli i spokojnie opisuje czytelnikowi, ale uwaga, robi to bardzo sugestywnie, wybiórczo, zwracając uwagę na najistotniejsze detale. Nim się obejrzałam, narrator wciągnął mnie całkowicie w świat Generała i bliskich mu osób, jest to wyczyn nietuzinkowy, biorąc pod uwagę filigranowość książki. Powieść zaczyna się w momencie gdy, wspomniany wyżej, Generał otrzymuje list, informujący, że przybędzie do niego dawny przyjaciel, którego nie widział czterdzieści jeden lat. Tak, pamięta dokładnie datę i okoliczności ich ostatniego spotkania. Oczekując na przyjazd snuje opowieść o ich przyjaźni, relacji bardzo bliskiej, wręcz bliźniaczej, jednak od samego początku naznaczonej rozłamem. Po wielu minionych latach, wypełnionych refleksją nad ich wspólną historią, Generał dostrzega zasadnicze granice, które nigdy nie pozwoliły na, upragnioną przez niego, jedność dusz. Dzieli ich społeczny status. Z perspektywy czasu dostrzega, że ubogie pochodzenie rodzi w jednym wstyd i zazdrość, a prestiż i wysoka pozycja społeczna poczucie winy w drugim. Jest jednak coś więcej, coś, co ojciec Generała definiuje jednym, krótkim zdaniem. Otóż Konrad: „Jest człowiekiem innego rodzaju”. Służba wojskowa nigdy nie będzie dla niego treścią życia determinującą zachowanie i decyzje, a jedynie przykrym obowiązkiem dławiącym drzemiące w nim namiętności. Owe namiętności czynią Konrada kimś nieodgadnionym, istotą mądrzejszą i dojrzalszą, która swoją ignorancją wobec spraw doczesnych prowokuje poczucie wyższości. Zasadniczą część książki stanowi spotkanie i rozmowa starych już przyjaciół, a właściwie monolog Generała, przywołujący odległe wydarzenie, które wywołało lawinę tragicznych następstw. Pod niepodważalnymi faktami, minioną rzeczywistością i wyciszonymi już emocjami starzec doszukuje się PRAWDY i odpowiedzi na nurtujące go przez czterdzieści jeden lat pytania. Bardzo polecam tę książkę wypełnioną filozoficzną refleksją nad tym wszystkim, co ludzkie. Nad samotnością w przyjaźni, relacji miedzy ofiarą a oprawcą, wiernością a namiętnością, żądzą władzy i posiadania, czy stosunkiem prawdy do rzeczywistości. Ujmuje sposób w jaki są one podane, a mianowicie czytelnik nie dostaje gotowych sentencji, a proces, w którym się rodzą. Czytając nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że Generał, mimo głębokiego przekonania, na końcu każdego spostrzeżenia stawia znak zapytania, jakby szukał potwierdzenia od swojego przyjaciela…lub od czytelnika. I zapewniam, że to jedynie okruchy ze stołu obfitości, jaki zastawia Marai gościom jego powieści.