Trzecia i ostatnia część historii rodziny Borowskich już za mną niestety... tak, niestety... smutno mi się z nimi wszystkimi rozstać... każda z osób występujących w trylogii w mniejszym, czy też większym stopniu wywoływała u mnie uczucia, czy to złości, gniewu, czy współczucia, sympatii, każde z tych odczuć było silne i prawdziwe, tak jak bohaterowi serii. I to już koniec. Ta część jest moim zdaniem najlepsza, jej język jest bez zarzutu, styl i fabuła majstersztyk. Bardzo podoba mi się to, że autorka postanowiła nam wszystko wyjaśnić, nie zostawiła niedomówień i domysłów, choć pytań na pewno nadal wiele można by jeszcze zadać na temat tej czy owej sytuacji. Ja czuję się w pełni usatysfakcjonowana.
Po raz kolejny książka mnie czegoś nauczyła, a mianowicie nie sądźmy po pozorach, nie wypowiadajmy się na tematy, o których prawie nic nie wiemy i najważniejsze, zawsze są dwie wersje zdarzeń, zawsze! W każdej relacji są dwa zdania, dwie strony medalu, dwie osoby patrzą na tę samą sytuację zupełnie inaczej, czy to matka i córka, czy małżeństwo, które się rozpada, mąż widzi winę tylko u niej, żona u niego wyłącznie... trzeba być naprawdę mądrym człowiekiem, by wykrzesać w sobie odrobinę dobrej woli i pokory w takich trudnych momentach życia, jak rozwód, jak konflikt ojca z synem na przykład. Nie warto wydawać osądów, gdy nie wie się wszystkiego, kiedy nie usłyszało się każdej z osób, której dotyczy spór. I łatwo być mądrym, dawać dobre rady, stojąc z boku!
Ja także od razu zaszufladkowałam Łukasza, był Lukasem i choć pewne obawy miałam, wiedziałam, że to zły, okrutny człowiek pozbawiony ludzkich odruchów i uczuć. Dlaczego taki był? Tego pytania sobie niestety nie zadałam, może zbyt byłam pochłonięta losami jego brata i Katki, całą tą dynamiczną akcją, rozwojem wypadków, sensacyjną fabułą, nie wiem... dopiero teraz, przy tej części przyszedł czas na zastanowienie, na przemyślenie tego, przecież nikt nie może być w gruncie rzeczy zły, nie tak od początku do końca, są różne odcienie szarości, nie ma tylko bieli i czerni...
Ojciec Łukasza i Krzyśka, jak również matka Małgosi to rodzice zaborczy, mam nadzieję, że ja nigdy się taką osobą nie stanę, że nie będę próbowała kierować swoimi dziećmi, podejmować za nich decyzje, nie pytając ich o zdanie, nie licząc się z nimi, z ich uczuciami. Chciałabym, by moje dzieci rozwijały swoje pasje, by robiły to, co lubią, co kochają, w co wkładają swoje serce, czemu oddają się bez reszty, bo tylko to może dać im szczęście.
Życie nie rozpieszczało naszego gangstera, lecz on także nie zachowywał się zazwyczaj jak aniołek...
fragment książki:
"chyba lubiłem ten dreszczyk niepewności, co mnie czeka za kolejnym zakrętem losu..."
Właściwie przez całą książkę mamy tu do czynienia głównie z dialogiem, czy raczej monologiem, Łukasz opowiada o całym swoim życiu, bez wybielania, bez owijania w bawełnę, prawda prosto z mostu, bolesna, trudna, gorzka... wiele rzeczy na pewno by zmienił, ale najgorsze, co mu ciąży na sumieniu to śmierć Małgosi i tego nie wybaczy nigdy, ani on sam sobie, ani jemu matka dziewczyny, przed którą życie stało otworem, ani ja czytająca tę książkę, bo mimo wszystkich okoliczności "łagodzących" tego wybaczyć nie można, po prostu się nie da... na szczęście to tylko książka powiecie, niestety ja także odwiedzam na cmentarzu młodą osobę, która zmarła przedwcześnie, która mogła żyć, cieszyć się każdym dniem, a jej śmierć była tak bezsensowna, tak okrutna, że aż nierealna, kiedy pomyślę o tym... nieszczęśliwy wypadek? Jedno zdarzenie zmienia wszystko... a mój kolega nie dożył nawet pełnoletności... tyle jeszcze było przed nim... i nigdy się z tym nie pogodzę... nigdy nie wybaczę...
Książkę polecam całym sercem, warto zapoznać się z twórczością autorki, porusza bowiem problemy dotykające nas wszystkich, aktualne, opisuje je w sposób niebanalny, ciekawy, jest świetną obserwatorką otaczającego nas świata i potrafi o tym pięknie pisać... tak prawdziwie jak prawdziwe może być tylko samo życie.