,,Milczenie'' Tima Lebbona jest książką tak pełną fabularnych dziur i niedociągnięć, że ciężko mi uwierzyć w to, że pierwotny wydawca (i sam autor) nie ma czytelników za idiotów.
No ale.
Horror ekologiczny?
Jeśli już, to na miarę sytuacji w której w Starbucksie zaczyna brakować mleka sojowego do bezkofeinowej sojowej latte. ,,Milczenie'' nie ma nic wspólnego z ekologią, niewiele ma też wspólnego z horrorem rozumianym jako horror klasyczny, w którym twórca stopniuje napięcie, gromadzi niedopowiedzenia, tworzy atmosferę.
Ale jeśli chcecie przeczytać coś w stylu gore to dobrze trafiliście, bo krew i flaki pojawiają się w ilościach iście hurtowych, a i okrucieństwo dla samego okrucieństwa jest motywem przewodnim.
Czytelnik jak pelikan
łyknie wszystko. Chyba, że akurat lubi myśleć i zastanawia się nad fabułą, to wtedy nie. Przyznam, że po książkę sięgnęłam tylko po to, żeby przekonać się, czy ktoś pisząc blurb nie pomylił głuchoty z niemotą.
Ale nie. Nie pomylił.
Mamy więc główną bohaterkę, Ally, nad wyraz uzdolnioną, inteligentną i ogarniętą nastolatkę, która jest głucha jak pień. A skoro jest głucha to nie słyszy. A skoro nie słyszy, to siłą rzeczy nie wie, jakie dźwięki wydaje poruszając się, oddychając, mówiąc, biegnąc i tak dalej.
Ale to szczegóły, jak się okazuje, bo Ally żyje w ciszy (dość subiektywnej, bo tylko ona jest głucha, podkreślmy) i teraz musi nauczyć swoją rodzinę życia na nowo, a to ,,życie na nowo'' oznacza nie wydawanie dźwięków.
I fajnie. Tylko skąd ona ma wiedzieć kto, jakie i w jakim natężeniu wydaje dźwięki?
Czemu jednak wszyscy muszą być cicho-sza? Ano temu, że gdzieś w Mołdawii odkryto wielki system jaskiń i postanowiono się do niego przewiercić, bo przecież wejście ludzi (nawet w kombinezonach) do zupełnie obcego i odizolowanego potencjalnego ekosystemu, bez uprzedniego sprawdzenia co w nim jest, to jest doskonały pomysł.
I gdyby wszyscy byli tacy ,,czepialscy'' jak ja w tej chwili, to mordercze wespy nie opuściłyby swojego leża i nie zaczęłyby atakować wszystkiego co żyje i wydaje dźwięk.
Wespy, czyli nietoperzopodobne zębiaste krwiożercze kreatury, zasługują na osobną uwagę. Nie tylko bowiem mordują i rozszarpują wszystko, co napotkają na swojej drodze, ale też składają jaja w ciałach swoich ofiar i z tych jaj już po kilku godzinach wykluwają się nowe wespy, więc jest ich coraz więcej i coraz więcej, i coraz więcej, i... No armageddon.
Kwestia tego, jak wygląda w takim razie długość życia tych istot (musiałaby być strasznie krótka), tego, co one właściwie w tych swoich jaskiniach jadły, jak utrzymywały populację na poziomie, który pozwalał im na przeżycie pozostaje nierozstrzygnięta. Bo czytelnik nie powinien zadawać pytań. Czytelnik powinien przed wespami uciekać.
Luki fabularne
Od samego początku doskonale wiadomo, że wespy reagują na dźwięk wydawany przez ludzi/maszyny/zwierzęta. I że bardzo szybko się przemieszczają. I że robi się ich coraz więcej.
Nikt jednak – począwszy od randomów z internetu, skończywszy na wojskowych jednostkach specjalnych – nie wpadł na pomysł, żeby zwabić te cholerstwa w jedno miejsce za pomocą syren przeciwlotniczych i dopiero wtedy spuścić na nie jakąś bombę czy odpalić potężny miotacz płomieni.
To byłoby najwidoczniej zbyt proste.
I wtedy autor nie mógłby podbić dramatyzmu historii opisem ojca rodziny mordującego psa swojej córki, bo pies nie potrafi być cicho, kiedy widzi zagrożenie dla swojego stada.
A wiecie kiedy jeszcze autor nie mógłby wykorzystać takiej chorej sceny? Wtedy, gdy rodzina zdecydowałaby się zostać w swoim domu, w małej miejscowości i schować się w piwnicy. Zamiast ruszać samochodem do Krainy Jezior i dalej, bo tam ciszej.
Szczególnie w korku.
Ogólny poziom zidiocenia
bohaterów był dość wysoki. Słysząc o zbliżającym się zagrożeniu NIKT (w tym dorośli) nie wpadł na pomysł zgromadzenia zapasów jedzenia, leków i benzyny. NIKT nie pomyślał o zabezpieczeniu domu. NIKT nie pomyślał o zorganizowaniu broni (i gdyby nie przyjaciel rodziny, to ta historia pewnie skończyłaby się dość szybko).
NIKT nie pomyślał o zostaniu w małym mieście z którego ludzie wyjeżdżają (więc będzie cicho na miejscu). Za to pomysł pojechania w ciemno na Północ i włamania się do domu, który kiedyś sprzedało się bogatym ludziom to było mocne 10/10 dla naszych bohaterów. Bo ,,na pewno nikogo nie będzie w środku''.
Acha.
Kończąc: czytając ,,Milczenie'' poczułam się potraktowana jak idiotka. I to nie tylko dlatego, że autor z uporem maniaka forsował swój pomysł na fabułę, ale też dlatego, że tłumaczył mi wszystko krok po kroku, tak, żebym na pewno wszystko zrozumiała. Szczególnie w momencie, w którym Huw zabił Otisa – żebym nie miała żadnych wątpliwości co do tego, że było to dla bohatera trudne (bo ,,każde życie jest cudem''). Chyba, że jesteś szczekającym rodzinnym psem. To wtedy nie.
Fabuła była bez sensu, bohaterowie mnie męczyli, ilość flaków była zdecydowanie zbyt wielka, wespy były groteskowe i miały nawet macki na ogonach, okrucieństwo było niepotrzebne i ostatecznie poczułam się kompletnie przygnębiona tą książką.
Nie polecam.
*książkę otrzymałam z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl