Są książki, które czyta się dla wzruszeń, inne, by poczuć dreszczyk emocji, jeszcze inne, by poznać ciekawe historie innych ludzi. Ale są też takie, które dostarczają przede wszystkim przyjemności obcowania z pięknym, bogatym językiem, dzięki któremu nawet najzwyklejsze życiorysy, w których nie zobaczymy wielkich namiętności, stają się intrygujące i nie pozwalają przejść obojętnie. Do takich należy przeczytana właśnie pozycja „Przebierańcy i przechodnie. Opowiadania warszawskie” Piotra Wojciechowskiego, które miałam okazję poznać dzięki Stowarzyszeniu Sztukater, a która dała mi długie chwile przyjemności i zadumy.
Warto na samym początku powiedzieć kilka słów o autorze, który znany jest nie tylko z twórczości stricte literackiej (prozatorskiej i poetyckiej), ale również reżyserskiej, rysowniczej i publicystycznej. Jego twórczość zyskała uznanie w oczach wielu gremiów konkursowych, gdyż jest laureatem Nagrody Kościelskich, Nagrody PEN Clubu, Nagrody im. Kornela Makuszyńskiego, a także Nagrody Literackiej im. Władysława Reymonta. Z zamiłowania jest też taternikiem, narciarzem i grotołazem.
Już sama struktura książki jest niespotykana, bo opiera się na opowiadaniach, które połączone są bohaterami, jednak nie ma między nimi ciągłości, ani też chronologii. Najczęściej opowiada o losach Ryszarda, splecionych z Anną i jej dziećmi – Lubą i Dimą, którzy przyjechali do Polski z Ukrainy. Mamy też jednak szereg innych osób, których życiorysy przenikają się z życiorysami głównych bohaterów: choćby reżyser Głaz, pani Ota, Martyna, Tulka i inni, wszyscy powiązani, spokrewnieni, spowinowaceni, uwikłani w różne konstelacje uczuć i życiowych problemów. Taka konstrukcja powoduje, że bardzo trudno wyłuskać z tej gmatwaniny jeden wątek, jedną oś, wokół której dzieją się wydarzenia. Wszystkiego jest po trochu – wielkich uczuć, niespełnionych i spełnionych miłości, gniewu, pasji, rozczarowań, zaskakujących układów, w które wpadają bohaterowie.
Kim oni są? To zwykli ludzie, którzy próbują radzić sobie z codziennymi problemami oraz z sytuacjami, których nie tak często doświadczają zwykli śmiertelnicy. Wszyscy realizują się w jakichś rolach: ojca, kochanka czy kochanki, męża lub żony, syna lub córki, brata i siostry, a w każdej z nich angażują się w inny sposób – raz przybierając maski, które nie współgrają z ich prawdziwą tożsamością, innym razem nie dość intensywnie. Raz więc okazują się przebierańcami, a innym razem przechodniami, którzy pojawiają się w życiu swoich bliskich i przyjaciół na siłę albo na chwilę.
Opowiadania Wojciechowskiego mają przeróżną tematykę, jednak co tu dużo mówić, wszystkie dotyczą życia, jednak w chyba milionie odsłon. Znajdziemy więc obraz ojca, który po latach odzyskuje syna, jednak chłopak jest w opłakanym stanie – po wypadku na motorze stracił niemal wszystko, na czy dotąd budował swoją przyszłość. Teraz wtargnął w przyszłość ojca, który nie do końca jest z tego zadowolony. Innym razem przyjrzymy się reżyserowi, który popada w depresję i alkoholizm po tym, jak jego przedstawienie, po którym wiele sobie obiecywał, musiało zniknąć, bo główna aktorka zrezygnowała na rzecz serialu. Dowiemy się nawet, jak mężczyzna stający w obronie pensji sprzątaczki, naraża się mafii i musi teraz postarać się zniknąć. To naprawdę niewielki wycinek wątków, z którymi spotkałam się w tym niezwykłym zbiorze opowiadań.
Urzekający i nadający książce olbrzymią wartość jest jej język. Autor pisze pięknie, waży słowa, ukrywa emocje pod frazami i zdaniami, pozostawiając czytelnikowi ogromne pole do interpretacji, do samodzielnego wyłuskania znaczeń spod gestów i zdań wypowiadanych przez bohaterów. Dzięki temu książka nie jest oczywista, zupełnie jednoznaczna, pozwala odkrywać wiele smaków. To książka wymagająca, ciekawa, bardzo udana.