W Gdańsku zostają znalezione zwłoki dwudziestoletniej Weroniki Zatorskiej, zaginionej miesiąc wcześniej. Wszystko wskazuje na to, że dziewczyna popełniła samobójstwo. Sprawą zajmuje się prokurator Konrad Kroon. Impertynencki dla kolegów po fachu, z wrodzonym wariografem. Ostentacyjnie ogłasza, że mu nie zależy na powierzonej sprawie, lecz potem przykłada się do niej z pełnym zaangażowaniem, całym sercem. Nowym aplikantem prokuratury, praktykantem uniwersyteckim jest student prawa, Gustaw Kolasa. Chłopak uważa, że śmierć Weroniki nie była samobójstwem, że jest w nią zamieszana Julia, znajoma z wakacyjnych szaleństw, obiekt westchnień studenta. Kieruje się poszlakami, lecz dowodów na poparcie swoich hipotez nie ma. Gdy prokuratura zamyka sprawę, Gustaw przyjmuje się na praktykanta u młodej, niedoświadczonej Patrycji Ratke, którą namawia, by odnalazła Julię.
Powieść prowadzona jest dwutorowo. Drugim wątkiem są retrospekcje z wakacji, gdy paczka studentów, w tym Julia i Gustaw, przeżywa najbardziej burzliwe tygodnie. W innym zakresie czasowym przedstawiona jest Weronika.
Mimo szczerych chęci początkowo nie polubiłam się z prokuratorem Konradem Kroonem. Po przeczytaniu 1/3 książki byłam znużona i zmęczona prymitywnymi dialogami młodzieży. Wydarzyło się tylko jedno samobójstwo i nic więcej się nie działo. Oczywiście, czytelnik wie, że to nie samobójstwo z krótkich rozdziałów należących do Weroniki. Większość tekstu to dialogi, które są o niczym. To naprzemiennie gówniarskie zagrywki i prawniczy bełkot. Kroon każe Gustawowi napisać umorzenie, po czym dyktuje mu całą treść tekstu. No litości... Historia kryminalna toczy się w opisach, które nie dość, że stanowią mniejszość, to jeszcze są dzielone na opisy np. architektury Gdańska, jego historii. W rzeczywistości tylko te opisy zasługują na uwagę.
Bardzo słabiutko wypada przedstawienie grupy studentów. Psychologicznie każdy z osobna jest dobrze wykreowany, ale ich dialogi są nie dość, że prymitywne, to jeszcze totalnie odklejone od sposobu wypowiedzi dzisiejszej młodzieży. Mówią "elo", "mordo" i "nie bój żaby". "Nie bój żaby" to powiedzonko sprzed 40 lat. Zweryfikowałam u źródła, u dwudziestolatka — w dzisiejszych czasach większość dialogów nie ma racji bytu. Uważam, że jeśli się nie wie, jak dana grupa społeczna się wypowiada, to nie powinno się tworzyć bajek. To tak, jakby autor pisał o góralach, a wkładał im w usta dialekt kaszubski... Dialogi studentów wyszły groteskowo.
Nie polubiłam postaci adwokat Patrycji Radke. Nie jest to kwestia rysu charakterologicznego, ta postać po prostu nie udała się autorowi. Doświadczony, sumienny prokurator, z nieposzlakowaną opinią pyta wprost adwokat, czy zamierza składać zażalenie na jego decyzję. Ta twierdzi, że nie, w duchu twierdzi, że nie, wręcz spada jej kamień z serca. Jednak pod naporem swojego asystenta, studenta, którego podejrzewa o to, że obsesja odebrała mu rozum, że może być niebezpieczny, składa i zażalenie i personalną skargę na prokuratora. Z etycznego punktu widzenia było to niedopuszczalne. Nie powinna dawać rodzinie złudnych nadziei, że ich córka nie popełniła samobójstwa lub nie zrobiła tego z własnej woli. Wszystkie znaki na niebie wskazywały, że asystent nie ma racji i kierują nim pobudki czysto prywatne — usilnie chce znaleźć dziewczynę, w której się zakochał. Patrycją nie kieruje chęć zemsty, przekonanie o swojej racji, możliwość odniesienia sukcesu procesowego. Jak głupia gęś spełnia zachcianki niestabilnego emocjonalnie studenta. Absurd.
Od połowy książki zmieniła się budowa fabuły. Zaczęły pojawiać się nowe tropy w śledztwie, ograniczone zostały beztreściowe dialogi, prawniczy bełkot. Zrobiło się intrygująco, ale całość i tak sprawia wrażenie nieco przegadanej. Jest to debiut. Autor stawiał pierwsze kroki jako pisarz i ten argument przemawia do mnie jako usprawiedliwienie. Liczę, że w kolejnych częściach mankamenty zostaną zniwelowane.
Powieść wydało wydawnictwo Znak, które uważałam za profesjonalne pod względem redaktorskim i korektorskim. Niestety w "Krzycz, jeśli żyjesz" wkradło się parę chochlików, np. jeden bohater "poinformował go przez telefon.", a po chwili "Zerknął na Gustawa.". Irytował mnie też zabieg łączenia wyrazów jak "Boga–ducha–winnemu". Ni to normalne zdanie, ni to hasztag.