,,Dobry thriller nie jest zły”, ot swego rodzaju słuszna modyfikacja klasycznego przysłowia, w którym docenia się to, co jest robione z pasją, należycie, zgodnie z oczekiwaniami oczekującego tego czegoś fana, czy zwykłej osoby. Trudno jest opisać w miarę obiektywnie tudzież naturalnie to, jaki powinien być ten ogólnie najlepszy, najbardziej wyjątkowy film czy książka w gatunku thrillera, ot suspensu, wartkiej sensacji oraz intrygi od której obgryza się palce z nerwów i ekscytacji pokroju ,,no ależ! Co tu się dzieje! Ciekawe co tu jeszcze się wydarzy?!”.
Mamy tysiące, jak nie setki czy nawet miliony (fakt, w tej liczbie nie ma żadnej przesady – piszemy coraz więcej, na coraz większą różnorodność kreatorską nawet w obrębie jednego gatunku; to samo tyczy się tworów filmowych, growych, serialowych etc.) thrillerów najróżniejszej maści, ale by wybrać ten stricte ,,naj!”, i to dla ogółu odbiorców praktycznie rzecz biorąc to wyczyn dużo cięższy niż toporna niekończąca się syzyfowa praca. Więc jak tu zadowolić ludzi; czy faktycznie mówienie jakoby ,,dobry thriller czy nawet i kryminał, bądź cokolwiek innego książkowego – to coś nie jest złe?!” Jakich tematów nie poruszać, a które w tego rodzaju ,,najlepsiejszym” tworze w granicy przykładnego suspensu, iście mrożącego krew w czytelniczych żyłach, brać na pierwsze skrzypce? Może chodzi o kontrowersję i wyjście daleko poza motyw ,,powielania schematu i zarzucania braku oryginalności”, czyż nie?
Bodaj tym najsławniejszym człowiekiem, ot artystą kina zwanym ,,mistrzem Suspensu” jest Brytyjczyk, o którym należy powiedzieć ,,Sir”, a nie tylko z imienia i nazwiska. I chodzi o Sir Alfreda Hitchcocka. Ów producent, reżyser, scenarzysta, po prostu kinematograficzna tuza i człowiek orkiestra, którego chyba duża część popkulturowiczów chciałaby spotkać osobiście, znany jest najbardziej z trzech produkcji. Zdominował świat w końcówce lat 50-tych i w samych 60-tych XX wieku filmami, które obecnie są istną klasyką: ,,Oknem na Podwórze” z 1954 roku, ,,Psychozą” z 1960 i ,,Ptakami” z 1963 roku. I można by rzec, że tymi ikonami w globalnej kulturze filmowej ,,Hitch" dominuje i dziś, co powinno się porównać do miana fenomenu i przejścia czegoś typowo popkulturowego do formy sztuki, prawdziwego dziedzictwa kulturowego. Mówi się, że ,,Alfi” to mistrz nie tylko suspensu w swojej dziedzinie: kinematografii, ale i prawdziwy dominator wśród thirllera, dreszczowca, kryminału i wszystkiego innego temu podobnego, co wiąże się z wrażeniem paradoksu suspensu, ot tym słynnym fabularnym wyczekiwaniem przez widza/czytelnika na to, co się zaraz w danej produkcji, powieści etc. wydarzy, a na pewno musi ,,się to a to wydarzyć, to a to wyjaśnić; no ale kiedy?”; w tej kwestii chodzi o wszystko to, co jest książką, filmem, komiksem, serialem. Co istotne, ,,Hitch" to według niektórych ten największy z wszystkich ,,suspensowców” pośród twórców, i to do tego stopnia, iż gdyby pan Alfred chciał, to przy odpowiednim warsztacie pisarskim mógłby stworzyć prawdziwe książkowe legendy gatunku.
Ale… nie samym Hitchcockiem człowiek żyje. Wszystkim nam geekom znani są inni kreatorzy mocnego i solidnie, intuicyjnie w swej strukturze fabularnej i wątkowej realizowanego thrillera, i szeroko pojętego kryminału czy dreszczowca, szczególnie w medium książkowym. To od książek się wszystko zaczęło, ba!, od słowa pisanego. Film pojawił się dopiero na przełomie XIX a XX wieku; w końcu najpierw trzeba było napisać coś, żeby daną historię stworzyć według takiego zarysu jako film, klatka po klatce. Tak samo jak istnieje niezliczona rzesza scenarzystów i reżyserów, którzy tworzą niezapomniane treści w obrębie omawianego nurtu thrillero-podobnego, tak mamy do czynienia z równie solidną liczbą pisarzy i scenarzystów komiksowych piszących dla sedna tego suspensowego stylu, klimatu i napięcia. Można by takich nie słabych, czy ogólnie w odbiorze przez czytelników średnich, ale głównie tych wybitnych książkowo-komiksowych kreatorów wymieniać naprawdę w solidnych ilościach: od Stephena Kinga, przez Deana Koontza, Jeffery Deavera aż po Harlana Cobena i Roberta Harrisa. Nic tylko czytać, doświadczać książek tych, a także tych niewymienionych (bo jeszcze tuz w tym rodzaju i gatunku mamy co najmniej kilkunastu!) twórców. Jednakże zatrzymajmy się na jednym z opisanych pisarzy, na ostatnim z nich. To pan Harris, a szczególnie jego jedna poruszająca ważne tematy religijno-polityczne powieść, zasługuje na naszą czytelniczą uwagę, zwłaszcza iż żyjemy w takich a nie innych kontrowersyjnych czasach, w których to co dzieje się z kościołem katolickim i jego wpływami na różne instytucje polityczne zaciera granice między poczuciem kościoła katolickiego jako domu prawdziwej wiary i religii a tylko i wyłącznie organizacji czy światowej instytucji, która to dba o swoje dobro, władzę i ciągłe utrzymywanie w sercach jej podległych wyznawców mitu, jako jednej z najważniejszych i najistotniejszych religii w dziejach.
,,Konklawe”, to o tą powieść, tą skromną bo nie tak opasłą jak tomiszcza Kinga, czy nawet Cobena, się rozchodzi. To ona, bez żadnych hamulców, bez zabierania jeńców na swój pokład, bierze na warsztat, wplatając w swą fabułę problem i zarazem problematykę związaną z sercem, ot jądrem tego, co o kościele katolickim stanowi, co nim jest. Publikacja Harrisa zamyka się w obrębie około 300 stron, na których to powiedzieć, że ona ,,omawia!”, to niedopowiedzenie, a raczej sprytnie to robi i z nutką tego o czym tak bardzo się w niniejszym tekście rozchodzi ,,suspensu i dreszczyku thriilerkowych emocji”: analizuje dość ryzykownie i odważnie bardzo ważny proces, mający miejsce w Watykanie zwany ,,Konklawe”. A Konklawe to wypisz wymaluj, dla mnie jak i wielu ogólnie obeznanym z tym, co dzieje się na naszym globie ludzi, pewien proces myślowy i decyzyjny, ot trwający określony czas skomplikowany a zarazem ascetyczny wybór, w którym dokonuje się decyzji, co do – delikatnie to ujmując - ,,wytypowania” wśród multum kandydatów wśród kardynałów na papieża, czyli najważniejszego i najpotężniejszego przedstawiciela religii chrześcijańskiej na świecie. Samo to, że ktokolwiek mógłby zawrzeć jakąś intrygę wokół wydawać by się mogło na pierwszy rzut oka kojarzonego przez zwykłego ,,wyznawcę” lub szaraka świętego i pozbawionego większych wad kościoła katolickiego, ba! jego domu, jego sedna, kojarzy się od razu z szaleństwem i czymś, co raczej się nie może udać. Jednakże… życie nauczyło nas wszystkich, że pozory mylą, że nie ma prawdziwej świętości, że anioły i demony nie istnieją, bo to tylko wyobrażenie złych i dobrych bytów albo ucieleśnienie zła i plugawości oraz dobra, które tkwią w człowieku i wynikają z jego psychiki, zachowań, działań i skutków tego. Świątynia katolicka to także mówiąc bardzo empirycznie, bez faktów religijnych, bez uwzględnienia naszej wiary: zwykłe budynki, instytucje, coś co po prostu jest ale także coś, co dla nas znaczy i symbolizuje. Ale ten nasz dom, ostoja katolickiej wiary… nie jest święta, nie jest utopijna. Jest tak samo normalna, błądząca, krzywdząca, czyli jak wszystko to, co normalne i zwykłe w naszym życiu. I to między innymi udowodnił w ,,Konklawe” swym mocnym piórem Robert Harris. Ale na tym nie poprzestał.
I żeby było jasne ,,Konklawe” to fikcja, ale to bardzo, bardzo, mogę śmiało rzec ,,do potęgi entej!” realna temu, co prawdopodobnie dzieje się w Watykanie i ogólnie kościele katolickim, a co jak wiemy związane jest z dość tajemniczym procesem wyboru spośród ponad 100 Kardynałów ,,ochotników”, na jedną z najważniejszych postaci jeśli chodzi o instytucje kościelne na świecie, jak i w ogóle jako głos religii pośród polityki, rządów, gospodarki światowej etc. To Papież jest tą niezwykle ważną w skali globu personą, to on według wielu z wyznawców jest tą ostateczną ścieżką, czymś materialnym, co prowadzi i łączy nas z duchowym majestatem Boga. To Papież stoi na straży globalnego pokoju i pojednania religii. Dlatego samo Konklawe z racji wagi papieskiego urzędu dla świata, jest tak ważne, naznaczone olbrzymią odpowiedzialnością i skutkami (pozytywnymi lub całą tą intrygą, czyli negatywnymi),które rozciągną się swoimi wpływami na pewno na dużą część globu. Dlatego też, owe zgromadzenie kapłanów w Watykanie, wybierane w konkretnym celu jest owiane zarówno w powieści Harrisa, jak i danym nam realnym Świeciem potężną dozą intrygi, czegoś ,,wiszącego w powietrzu”, co zakrawa o potężny suspens, o... niewiadome skutki. Swą niezwykłą prozą, bardzo eleganckim, wytwornym, niekiedy konserwatywnym, ale wciągającym i naturalnie lekkim, jeśli chodzi o doświadczającego tej lektury czytelnika stylem pisania, który sam w sobie tworzy już podstawę do kreacji świetnej surowej kontemplacyjnej atmosfery Watykanu, (której to nie brak intryg!),faktycznie, pan Harris potwierdza, że Konklawe w rzeczywistości może nie być takie jak się wydaje, że za rzeczami tak niby zwykłymi i teoretycznie wiadomymi kryje się przestrzeń w której aż kotłuje się od powiązań, knowań, wpływów i tego cichego ,,wyrządzania zła i krzywd bliźniemu, bez wyrządzania zła”, czyli bezwzględnego, nienamacalnego i trudnego do udowodnienia krzywdzenia psychicznego ludzi, bo przecież samą myślą i czynem niefizycznym można sporo ludzkich godności splamić, zniszczyć zdeptać.
,,Konklawe” przed przeczytaniem tej pozycji, jak i daleko, daleko przed obejrzeniem filmu z gwiazdorską obsadą, który jest adaptacją tejże książki (a seans dopiero przede mną!),reklamowane było, jako powieść, w której to fabule rządzi podstępna i kąśliwa intryga, ludzka pycha, władczość i polityka. Mówiono wśród czytelników, że taka wizja ,,papieskiego wyboru”, którą zaprezentował nam Harris, to wizja przez którą poznajemy Konklawe jako przerażająco podstępne, czyli tajemnicze i nieprzewidywalne, zimne, chłodne i związane przez odpowiednią moc suspensu. Tak, nie ukrywam że właśnie beletrystyka ta takie elementy, aspekty, czyli to ,,intryganckie klimatyczno-napięciowe coś” w strukturze fabuły i ,,pomiędzy wierszami”, gdzie sporo trzeba przemyśleć i poddać się refleksji, po prostu zawiera. Język, wątki, ta watykańska, konserwatywna tajemnicza surowość – to wsiąka w czytelnika, ale nie od razu, bo nawiedza nasze umysły dość powoli, jak najlepszy hitchcockowski thriller, aby potem zawładnąć nami doszczętnie.
Bez mydlenia oczu, bez półprawd i gadania o głupotach, szczerze: to jeden z najlepszych naturalnych, osadzonych w surowej przyziemnej rzeczywistości, a nie jakiejś fantastycznej (sci-fi, fantasy, horror) scenerii i klimacie thriller, ot polityczny dreszczowiec, jaki kiedykolwiek czytałem, a generalnie nie przepadam za tego typu gatunkiem. Wyjątkowa powieść, na wyjątkowe czasy, gdzie najlepsze momenty i ,,napięciowe bomby”, ot cliffhangery uderzają w odbiorcę nieoczekiwanie, zaczynając od kardynała ,,In pectore” Beniteza, poprzez kolejne rewelacje z każdym kolejnym coraz bardziej zaskakującym Konklawe, i wydarzeniami pomiędzy tymi ,,wyborami", zwłaszcza związanymi z postaciami Kardynała Adeyemiego i jego ,,przeszłością” oraz innym duchownym, którego zmarły papież pozbawił rzekomo wszelkich urzędów i tytułów w Kościele, a skończywszy na zdarzeniach, które… nie zdradzając szczegółów, cóż, nie powinny mieć z wiarą, religią i instytucją kojarzoną z oddaniem Bogu, dobrocią i innymi pozytywnymi cechami... nigdy nic wspólnego, nigdy!