Opis kilku nocy i dni z życia dilera narkotykowego zaczyna się ostro: Warszawa przedstawiona jest jako miasto, w którym wszyscy wciągają kokainę, robią karierę na plecach innych, jako dżungla, w której rządzą przemoc i pieniądz, dragi i alkohol. Ludzie kochani, toż to jakieś straszne miasto, aż strach tam jechać, a co dopiero żyć...
Bohater i narrator to człek inteligentny, słucha 'Wariacji Goldbergowskich' Bacha, nie znosi gdy się bije kobiety (a mężczyzn i owszem), lubi sobie pofilozofować, a na co dzień zajmuje się dilerką: rozprowadza kokainę wśród ludzi z warszawskich wyższych sfer. Wśród jego klientów są celebryci (opis jego najlepszego klienta niepokojąco przypomina znanego telewizyjnego celebrytę), idący do góry politycy, zalkoholizowane i samotne żony ludzi z listy najbogatszych Polaków tygodnika „Wprost” itd., itp. Jego credo jest proste: „To, co robię, to pieniądze. Nic innego. Produkowanie pieniędzy, pranie ich i magazynowanie. Handluję kokainą wyłącznie dla pieniędzy. Nie dla rzeczy, które mógłbym za nie kupić, tylko dla nich samych. One są najważniejsze. To, co ci dają, to świadomość tego, gdzie jesteś i ile możesz. Nie ma nic cenniejszego od tej świadomości.” I jeszcze „Takie zjawiska jak przyjaźń występują tutaj cholernie rzadko, o ile w ogóle, nie mówiąc już o tym, że przy kwotach większych niż pięćdziesiąt tysięcy złotych nie ma niczego takiego jak zwykłe koleżeństwo.” A w pracy ma pewne zasady: „Są rzeczy, które przeszkadzają w byciu efektywnym. Powodują gorączki, majaki, rozchwiania. Te rzeczy należy jak najszybciej z siebie usuwać, rugować, wycinać jak cysty. To są emocje, sympatie, potrzeby bliskości. Słabości. To one sprowadzają błędy”
Cały ten światek blichtru, łatwego seksu, kultu pieniądza, egoizmu, demonstrowanej siły: „albo ty kogoś deptasz, albo ciebie deptają”, opisany jest wręcz brawurowo, mimo wulgaryzmów trudno się od ebooka/audiobooka oderwać. To taka trochę wędrówka po różnych kręgach piekła, autor nie szczędzi nam drastycznych scen, przemocy, obrazów ludzkiego upadku. Przykład ostrego pióra Żulczyka, oto na imprezie u celebryty narrator widzi: „młode laski, tępe szpundle o ustach napompowanych tak, aby jak najlepiej obciągać, z cyckami na wierzchu, przypieczone na solarium kurewki z bogatszych rodzin z Polski B, hostessy, wielokrotnie i systematycznie dymane przez dziesiątki nieświeżych kutasów w każdy otwór po to, aby zostać sfotografowane i włożone w bęben plotkarskich stron w internecie.”
Można też książkę traktować jako powieść gangsterską, jakby się działa w Chicago czy LA, mamy szybką akcję, strzelanie, wybuchy, mamy portrety bandziorów, jeden gorszy od drugiego. Tylko narrator tam trochę nie pasuje: za inteligentny, czasami zbyt wrażliwy, ale się chłop z czasem dopasowuje...
Pod koniec rzecz cała staje się nieco nudna, wszystkie role już rozpisano, trudno, żeby coś nas zaskoczyło lub zadziwiło, domyślamy się, jak się rzecz cała skończy, irytuje poza tym pseudofilozofowanie narratora, jego pogarda dla tak zwanych zwykłych ludzi (do których sam mam zaszczyt się zaliczać), ale to wciąż bardzo dobra literatura.
Na podstawie książki powstał głośny serial, zacząłem oglądać, ale zniesmaczyła mnie w nim ilość wulgaryzmów i okropna przemoc, jednak wolę książkę.