Nie wiem czy też tak macie, ale ja staram się dbać o swoją czytelniczą różnorodność. Unikam czytania dwóch części cyklu pod rząd, czy nawet dwóch książek tego samego autora. Toteż trochę wbrew sobie, ale za to ze sporymi oczekiwaniami, zaraz po zakończeniu lektury "Obcego", sięgnąłem po sequel czyli "Obcy: Decydujące starcie".
Druga część powstała siedem lat po pierwszej, scenarzystą ponownie został Dan O'Bannon, a zbeletryzowanie scenariusza po raz kolejny powierzono Alanowi Deanowi Fosterowi. Co w sumie nie dziwi, bo facet ma doświadczenie w tego typu projektach, no i - co tu dużo mówić - potrafi to robić. "Obcy: Decydujące starcie", to powieść dobrze napisana i warto o tym wspomnieć już na samym początku. Jednak powieść filmowa, to dość specyficzny rodzaj literatury i na tego typu książki fundamentalny wpływ nie ma wcale autor powieści, lecz scenarzysta. To on nadaje całej historii tempo, wyznacza kierunki, pisarz jedynie je odtwarza, dodając od siebie literacką otoczkę, która - żeby nie było - też jest szalenie istotna. Wspominam o tym dlatego, ponieważ druga odsłona "Obcego" bardzo różni się od "jedynki".
Akcja zaczyna się w momencie, kiedy załoga przypadkowego statku kosmicznego natrafia na "szalupę ratunkową" Ripley. Okazuje się, że nasza bohaterka i jej kot dryfowali sobie w kosmosie, zahibernowani, przez 57 lat. Przy okazji dowiadujemy się, że Ripley miała córeczkę, która zdążyła się zestarzeć i umrzeć, tymczasem nasza dzielna pogromczyni ksenomorfa nie za bardzo posunęła się w czasie, to znaczy: w sensie fizycznym. Zresztą, to nie jest aż takie ważne. Ważne jest to, że władze firmy, do której należał zniszczony "Nostromo" nie dają wiary opowieściom Ripley, skutkiem czego zostaje zwolniona z roboty i pozbawiona licencji pokładowej, więc nie może już latać w kosmos. W sumie jej to odpowiada, choć oskarżenia jakoby zniszczyła statek na skutek niedopatrzeń i niekompetencji, trochę ją denerwują. Okazuje się też, że planeta, na której w pierwszej części znaleziono rozbity statek, ten z jajami obcych, jest już częściowo skolonizowana i ktoś właśnie natrafił na feralny wrak. Wkrótce potem kontakt z kolonistami się urywa, a Ripley dostaje propozycję powrotu na przeklętą planetę i oczyszczenia się z zarzutów. Wspólnie z oddziałem żołnierzy leci więc na ponowne spotkanie z potworem. Problem w tym, że teraz jest ich znacznie więcej...
Początek drugiego "Obcego" przypomina trochę jakiś kosmiczny dramat sądowy. I nie piszę tego z przekąsem, wręcz przeciwnie, uważam, że Alan Dean Foster świetnie oddał to uczucie osaczenia Ripley przez korpo szczurki i niesprawiedliwość, która dość mocno kopnęła ją w tyłek. Bardzo lubię książki i filmy sądowe i choć tutaj nie można powiedzieć, że to powieść stricte sądowa, bo i nawet sąd nie jest tu tak naprawdę sądem, tylko jakąś korporacyjną komisją, to jednak fakt ten jeszcze bardziej potęguje to niezbyt przyjemne poczucie zależności od innych. No dobra, ale to o czym wspominam stanowi jedynie jeden z wątków, który dość szybko się urywa. Potem poznajemy załogę statku kosmicznego Sulaco, składającą się z żołnierzy piechoty morskiej, by w końcu wylądować na planecie, którą poznaliśmy w pierwszej części. Teraz, po 57 latach, jest tam niewielka ludzka kolonia. Kolejne rozdziały, to już czysty akcyjniak. Fabuła wchodzi na wysokie obroty i to już jest jazda bez trzymanki. Jest szybko, brutalnie i krwawo, a jako, że i samych bohaterów jest więcej niż w pierwszej części, to i trupów bardziej mnogo.
Co by nie pisać o książce "Obcy: Decydujące starcie", jest to przede wszystkim typowy hollywoodzki sequel filmowy, który musiał mieć pewne elementy wspólne, choć na pierwszy rzut oka, różniące się. I tak, mamy tu znacznie więcej obcych, właściwie to mamy tu ich od cholery i jeszcze trochę, mamy też niewinną istotkę z charakterkiem, którą nasza bohaterka musi chronić. I nie, nie jest to kot, lecz mała dziewczynka, ale w sumie też z niej spryciula, więc od starego poczciwego kudłatego rudzielca imieniem Jones, tak naprawdę niewiele się różni. Nawet scena akcji, choć znacznie większa niż w "jedynce", to jednak wciąż odizolowana od reszty świata, czy raczej wszechświata. No i jest też zdrajca, bo to również jedna z niezmiennych.
"Obcy: Decydujące starcie" to powieść przewidywalna, ale wciąż całkiem nieźle napisana i dostarczająca sporo mocnej rozrywki. Trochę brakowało mi klimatu pierwszego "Obcego", ale w sumie dostałem z grubsza to, czego oczekiwałem. Ta książka, to dzieło czysto rozrywkowe i taką też ma pełnić funkcję - ma nas rozerwać. Może nie jak granat czy mina piechotna, ale dzieło - w tym wypadku - literackie, podczas czytania którego można się odprężyć i nie myśleć za bardzo o fabularnych meandrach. Oczywiście dodatkowym plusem jest wydanie Vespera, w którym nie zabrakło ilustracji i twardej oprawy, więc przyjemnie się ją też ogląda.
Jeśli szukacie literatury luźniej i niezobowiązującej, a do tego utrzymanej w konwencji sci-fi i horroru, to "Obcy: Decydujące starcie" może się okazać lekturą właśnie dla Was. Celowo nie wspominam o miłośnikach ksenomorfów, bo Ci zdążyli już pewnie przeczytać tę książkę dwadzieścia razy i właśnie są w trakcie dwudziestego pierwszego podejścia. 😉 Do cyklu "Obcych" z pewnością jeszcze wrócę, ale muszę zrobić sobie chwilę przerwy, choć nie za długą, gdyż trzeci tom już czeka na kolejnym Mrocznym Stosiku.
© by MROCZNE STRONY | 2023