Trudno znaleźć bardziej popularnego polskiego pisarza lat 30. XX wieku niż Tadeusz Dołęga-Mostowicz. Swoją sławę zawdzięcza przede wszystkim drugiej powieści, "Karierze Nikodema Dyzmy", która w 1931 roku była publikowana w odcinkach w dzienniku "ABC", a rok później ukazała się w formie książkowej. Przez kolejne lata regularnie wydawał nowe powieści – średnio dwie rocznie – jednak po latach został zapamiętany głównie dzięki dwóm tytułom. Pierwszy już wspomniałem, drugi to "Znachor", wydany w 1937 roku.
Większość z Was z pewnością kojarzy ekranizację Jerzego Hoffmana z 1981 roku. Film miał tyle telewizyjnych powtórek, że trudno było na niego nie trafić. Niemniej warto przypomnieć fabułę, bo tak jak w recenzji nie powinno zabraknąć kluczowych elementów, tak i "Znachor" nie istnieje bez swojej historii.
A zatem "Znachor" to opowieść o Rafale Wilczurze, wybitnym polskim chirurgu, którego życie w jednej chwili obraca się w ruinę. W rocznicę ślubu dowiaduje się, że żona go opuściła, zabierając ich kilkuletnią córkę. Oszołomiony zdradą, topi smutki w alkoholu, po czym – kompletnie pijany – zostaje napadnięty i wywieziony za Warszawę. W wyniku napaści traci pamięć. Od tego momentu rozpoczyna się jego trwająca dwanaście lat tułaczka. W końcu, mając dość ciągłych problemów z brakiem tożsamości, przywłaszcza sobie nazwisko niejakiego Antoniego Kosiby i osiada w Radoliszkach, w młynie Prokopa. Tam niespodziewanie odkrywa, że potrafi leczyć ludzi. Początkowo pomaga synowi młynarza, Wasylowi, który padł ofiarą niekompetentnego lekarza. Z czasem zaczyna służyć pomocą coraz większej liczbie potrzebujących, stając się miejscowym znachorem.
Nie chcę zdradzać zbyt wiele szczegółów, bo być może ktoś jeszcze nie czytał książki ani nie widział filmu, dlatego zdradzę Wam tylko, że tej historii przyświeca znane przysłowie: "Góra z górą się nie zejdzie, a człowiek z człowiekiem zawsze". Można uznać, że jest to główny motyw "Znachora". Choć może wydawać się nieco naciągany, łatwo go zaakceptować, ponieważ Dołęga-Mostowicz oferuje nam opowieść, która kipi od emocji i uczuć. Autor umiejętnie gra na odpowiednich strunach, tworząc historię o stracie, poświęceniu, altruizmie, przeznaczeniu i bezgranicznej miłości rodzica do dziecka.
Jego styl jest niezwykle żywy, choć ogranicza się do niezbędnych opisów, mimo to potrafi oddać piękno kresowej prowincji II Rzeczypospolitej. Ukazuje zarówno urok, jak i brzydotę tamtych czasów – szczególnie tę obecną w ludzkiej zawiści i uprzedzeniach.
"Znachor" to powieść ponadczasowa – wzrusza, bawi i wciąż zachwyca swoim style. Nie czuć w niej archaicznego osadu, raczej dobrze zakonserwowaną historię, która nie straciła swojej świeżości. Nic dziwnego, że wciąż cieszy się uznaniem czytelników. Ja też jestem urzeczony tą powieścią i gorąco polecam każdemu, kto ceni literaturę z silnym ładunkiem emocjonalnym i mistrzowskim stylem narracji.
Filmy. Jak one potrafią namieszać… Netflix nakręcił Znachora, który jest wszędzie. Nawet za sałatą. Tak było 40 lat temu (według opowieści), tak jest teraz. Co najważniejsze! Wszyscy znają a nikt nie...
Chodzić po świecie ponad pięćdziesiąt lat i nie przeczytać "Znachora" Tadeusza Dołęgi-Mostowicza, kiedy kilkanaście razy obejrzało się film Jerzego Hoffmana? W końcu nadszedł czas, żebym poznała powi...
@meryluczytelniczka
Pozostałe recenzje @mrocznestrony
KOSMICZNI ZŁODZIEJE Z PRZYMRUŻENIEM OKA
Cykl ze Stalowym Szczurem chodził za mną już od jakiegoś czasu. Zaczęło się mniej więcej rok temu, kiedy zacząłem zbierać PRL-owską serię SF "Ze Słoneczkiem" od Wydawnic...
W 1967 roku niejaki Anton LaVey, który zaledwie rok wcześniej założył Kościół Szatana i mianował się jego najwyższym kapłanem, wydał "Biblię Szatana". Facet, choć z lekk...