Ciężko jest się przeprowadzić z wielkiego miasta w środek lasu. Zastąpić wielkie imprezy kiepskimi festynami, a co czwartkowe wyjście do kina filmem na DVD w domu. Trudno jest także przystosować się do nowego środowiska i zapoznać z nowymi ludźmi. Zwłaszcza, gdy entuzjazm rodziców z powodu przeprowadzki dodatkowo podnosi wściekłemu człowiekowi ciśnienie.
Elisabeth była zła i nie zamierzała ułatwić rodzicom aklimatyzacji w nowym miejscu. Roznoszenie kartek grzecznościowych, wspólne imprezy, kłanianie się obcym na ulicy- to jest wbrew jej naturze. Wszystko się zmienia od czasu, gdy w trakcie pieszej wędrówki prawie ulega wypadkowi, a tym który ją ratuje jest tajemniczy mężczyzna na dzikim koniu. Jakby tego było mało Elisabeth miewa wizje. Sny towarzyszyły jej często, lecz od czasu przeprowadzki jest ich coraz więcej i zdarzają się nawet na jawie.
W życiu głównej bohaterki pojawia się coraz więcej pytań. Jej ciekawość rozbudza nie tylko zachowanie tajemniczego mężczyzny, którego spotyka coraz częściej, lecz także zachowanie rodziców i częste wizje. Do tego wszystkiego nie potrafi już udawać tej dziewczyny którą była mieszkając w Kolonii. Czy ktoś lub coś ma wpływ na jej życie?
Sięgając po pożeracza spodziewałam się, że będzie to kolejna standardowa pozycja napisana na fali „Zmierzchu”. Na szczęście jednak oszczędzono mi wampirów i kolejnego trójkąta miłosnego. Jak mogę opisać schemat fabuły? Główna bohaterka, przystojny chłopak, motyw paranormalny, niby nic nowego. A jednak. W książce występuje wątek snów i wizji, a także swoistego połączenia emocjonalnego. Była to dla mnie lekka nowość i chwila oddechu od wampirzo- wilkołaczych historii co zdecydowanie jest plusem powieści. Dodatkowo bardzo polubiłam główną bohaterkę, której charakter zdecydowanie przypadł mi do gustu. Elisabeth jest uparta i jak podejmie jakąś decyzję to nie ma siły, która by ją od niej odwiodła. Jest w stanie poświęcić nawet swoje życie aby pomóc ukochanemu (który niekoniecznie jest z tego faktu zadowolony). Nie jest typową dziewczyną, która spędza nie wiadomo ile czasu przed lustrem, a gdy ją coś zaciekawi to tak długo drąży temat, dopóki jej ciekawość nie zostanie zaspokojona. Bardzo spodobało mi się w niej to dążenie do wiedzy np. poprzez przeszukiwanie książek lekarskich swojego ojca psychiatry. Co się tyczy innych postaci w książce to polubiłam bardzo jej mamę, która zdecydowanie umiała w odpowiednim momencie zachować się jak prawdziwy pełen empatii rodzic. No i nie mogę zapomnieć o Misterze X, bo mimo iż nie przepadam za kotami, tego zdecydowanie polubiłam.
„Pożeracz snów” jest ciekawą, szybko czytającą się książką, która swoimi bogatymi opisami działa na wyobraźnie czytelnika. Zagłębiając się w historię Elisabeth, coraz bardziej żyłam jej emocjami. Trochę nawet się z nią identyfikowałam ponieważ jestem wielką płaksą i na prawdę nie wiele mi potrzeba aby wybuchnąć łzami. Dodatkowo wielką przyjemność sprawiło mi miejsce akcji, ponieważ przez moje studia i umiłowanie do Niemiec bardzo chętnie sięgam zarówno po autorów z tego kraju, jak i po książki, których akcja dzieje się w Niemczech.
Podsumowując polecam pożeracza, jako książkę na rozluźnienie. Bez ciężkich egzystencjalnych tematów, bez skomplikowanego języka, ale ze świetnie zarysowanymi postaciami i niestandardową historią. Musze jeszcze dodać, że odetchnęłam z ulgą, gdy znalazłam informację, że był to pierwszy tom trylogii, bo aż żal mi się było rozstać z … przystojnym, gotowym do poświęceń Colinem.