Linden serią "Skandale" zrobiła na mnie wrażenie ogromne. Tak wielkie, że kolejny tom przyjęłam jak Gwiazdkę na urodziny. Spęczniała emocjami odłożyłam dla niej inne książki. Czy było warto? Z bólem serca stwierdzam, że niekoniecznie.
Jest średnio, by nie powiedzieć: przeciętnie. Owszem, to niezgorszy, sprawnie poprowadzony romans lecz w porównaniu z poprzednimi częściami cyklu wypada blado, wręcz nijako. To nie Linden, którą znam. Rozumiem, że ojciec-socjopata może przetrącić kręgosłup i brawa dla Bena, że wbrew okolicznościom stanął na nogi. I dla Penelope, że przywróciła zastraszoną stratfordową progeniturę do pionu.
Coś się dzieje, lecz emocje są wyważone, Linden mało kiedy popuszcza im cugli. Brakowało mi elektryzująco-złowieszczych klimatów z poprzednich części. "Miłość w czasach skandalu" nie jest już tak... ambarasująca. To gładka awanturka z grzecznie przyczesaną grzywką, popstrzona obrazowymi scenkami z łożnicy. Akurat ten wątek kręci mnie bardzo słabo. Osobiście, jednakowoż, wolałabym poczytać o uczuciach i namiętności rozkwitających stopniowo w gęstniejącej atmosferze zgorszenia i ogólnego potępienia, a nie tak: rach-ciach i już, po sprawie.
Wiem, że szybki mariaż ucinał łeb każdej plotce, nie mniej odczuwam pod tym względem pewien niedosyt. Chociaż... Ale tutaj przyczepię się do pań tłumaczek oraz edytorów tekstu. Bo niestety, ale język polski przekładu trzeszczy i ugina się pod angielską składnią. To widać i czuć. Mnie osobiście to przeszkadza i kłuje w oczy.
Jest jeszcze coś: "Sex" po angielsku oznacza również płeć, także tę pojmowaną bardzo intymnie. Więc gdy "jego ręka chwyciła ją za seks" chodzi o "płeć" właśnie. Gdzie u kobiety znajduje się płeć, mam nadzieję objaśniać nie trzeba. Może warto więc zapamiętać i mieć na uwadze? Ogłuszył mnie ten dysonans i skwasił dokumentnie. Szkoda. Niczym Benedict, to książka zbiera cięgi za cudze błędy. To niesprawiedliwe. Niech to Amber i redaktorzy wydawnictwa się tłumaczą.
Nie znaczy to jednak, że jestem zawiedziona. Skłamałabym i to bardzo.
Pozwoliłam, by książka ukradła mi noc, czego nie żałuję. Linden po raz kolejny bez trudu wciąga czytelnika w świat zwiewnych sukni, urokliwych panienek, szlachetnych dżentelmenów i drani, którzy dżentelmenów tylko symulują. Jest miłość, jest seks, są burzowe chmury i towarzysząca im aura zagrożenia. Jako trzecia część serii "Miłość w czasach skandalu" wypada całkiem w porządku, choć wyraźnie odstaje od swoich poprzedniczek. Jest inna. Inni są bohaterowie, inne okoliczności, inny styl i klimat. Rzecz do przetrawienia indywidualnie.
Mimo całego mojego marudzenia i różnych "ale" - "Miłość w czasach skandalu" to romans wdzięczny choć stateczny i konwencjonalny. Jak Benedict.
I może o to właśnie Linden chodziło?