Po przeczytaniu blurbu „Góry pod morzem” miałam wobec niej spore oczekiwania – moim zdaniem Nagroda Locusa oraz nominacja do Nebuli zobowiązują. Bardzo spodobał mi się również pomysł na opisanie inteligentnych ośmiornic oraz wątek badań biologicznych. Jak Ray Nayler sobie z tym wszystkim poradził?
W książce występują trzy linie fabularne; każda z nich rozgrywa się w innym miejscu, lecz w podobnym czasie i opowiada o losach różnych osób. Główny wątek dotyczy biolożki morskiej, doktor Ha Nguyen. Kobieta przybywa na wyspę w archipelagu Con Dao w Wietnamie, aby prowadzić badania nad odkrytym niedawno gatunkiem ośmiornic. Zwierzęta te mają posiadać własny język i kulturę; dla badaczki, która poświęciła całe życie studiowaniu inteligencji głowonogów, to nie lada gratka i szansa na spełnienie swoich najskrytszych ambicji. Na wyspie towarzyszą jej android Evrim oraz ochroniarka Altantsetseg. Żadne z tej ekscentrycznej trójki nie wie, że wkrótce rozpoczną wyścig z czasem w walce o możliwość kontynuacji badań.
Dwa pozostałe wątki określiłabym jako poboczne, lecz równie ważne dla całej historii, co pierwszy (dostają po prostu mniej miejsca w książce). W jednym z nich towarzyszymy załodze statku zajmującego się połowem ryb, w drugim natomiast poznajemy młodego hakera, który musi wykorzystać cały swój talent, by ocalić siebie i swoich bliskich. Kiedy tak o tym opowiadam, może to sprawiać wrażenie małego chaosu, ale nie martwcie się – wszystkie linie fabularne w końcu splatają się w jedno, a autor prawie wszystko pięknie nam wyjaśnia.
No właśnie, prawie. Zakończenie książki nie było dla mnie w stu procentach satysfakcjonujące. Przez całą powieść czekałam na jakieś błyskotliwe clue, tąpnięcie, jasną odpowiedź na pytanie „udało się czy nie?”. Niby tę odpowiedź dostajemy, większość spraw się rozwiązuje, poszczególne wątki się domykają, ale… wszystko to jakoś się rozmyło. Wreszcie dotarłam do ostatnich rozdziałów, chwila, moment i… po wszystkim. Książka się skończyła, a ja zostałam z niedosytem (i nadzieją na część drugą).
Ray Nayler stworzył fantastyczną wizję pierwszego kontaktu ludzi z gatunkiem całkowicie nam obcym, lecz żyjącym razem z nami na Ziemi. Znajdziemy tutaj również ciekawostki o ośmiornicach, dość dobrze wykreowanych bohaterów oraz refleksje na temat ochrony środowiska, samotności, człowieczeństwa, poczucia wyobcowania czy samoświadomości. Jak już wspominałam, sam pomysł na tę książkę bardzo mi się podobał, niestety nieco zawiodła mnie jego realizacja. Lektura szła mi dość opornie, przeszkadzała mi szczególnie leniwa ekspozycja (w 90% podawana w dialogach, które często zmieniały się w monologi postaci, co brzmiało bardzo nienaturalnie) oraz niedbała korekta. Kilka razy – zwłaszcza pod koniec książki – dostajemy w ramach przypomnienia (?) dosłownie całe akapity przepisane z wcześniejszych rozdziałów słowo w słowo. Muszę przyznać, że dość mocno wyprowadzało mnie to z równowagi i odbierało przyjemność z czytania; można było odnieść wrażenie, że autor albo uważa, że jego czytelnicy cierpią na sklerozę, albo chciał koniecznie dobić do jakiejś okrągłej liczby znaków w swoim tekście. Nie jestem autorką niczego więcej niż recenzji, lecz i tak uważam, że istnieją ciekawsze sposoby na pompowanie treści, niż cytowanie własnych słów w tym samym tekście, z którego ów cytat pochodzi.
Podsumowując, spędziłam przy „Górze pod morzem” całkiem dobry czas; książka jest podzielona na dość krótkie rozdziały, a w nich z kolei autor żongluje trzema różnymi wątkami – dzięki temu nasza ciekawość jest wciąż podsycana. Niemniej czuję, że ta powieść nie zostanie w mojej głowie na dłużej; raczej prędzej niż później szczegóły się rozmyją i pozostaną we mnie tylko przebłyski i ogólne refleksje.