Dopiero w latach osiemdziesiątych mogły zacząć się ukazywać wspomnienia Polaków, którzy urodzili się i wychowali na Kresach Wschodnich, tak jak nie można było pisać o wywózce Polaków z Kresów Wschodnich, w czasie wojny w głąb ZSRR. W czasach PRL to był temat tabu, nie było najmniejszych szans na publikację dotyczących życia Polaków na Kresach wschodnich. Dlatego też, gdy taka możliwość pojawiła się, zostało opublikowanych dość dużo takich pozycji. Głownie wydawało je Wydawnictwo Literackie z Krakowa i Ossolineum z Wrocławia. Moja Mama, jak jej znajome, które urodziły się na Kresach, z dużą przyjemnością czytały te pozycje. „Nad Zbruczem, Stryjem, Wisłą. Wspomnienia (1905 – 1927) należą do tej kategorii literatury.
Pani Lidia Winniczuk z tego co przeczytałam, była profesorem Uniwersytetu Warszawskiego i zajmowała się filozofią klasyczną, była też cenionym popularyzatorką wiedzę o starożytności, dla mnie dziedziny nieznanej. Jako wieloletni pedagog nie pragnęła wyłącznie pokazać czasów, które już minęły i nie wrócą, ale też porównuje z naszymi czasami i zadaje pytania, bez odpowiedzi. Zastanawiała się, jak kiedyś uczono w szkołach, że po latach ludzie tak dobrze pamiętali to, czego się nauczyli. Przykładem są jej rodzice. Mama, która ukończyła osiem klas szkoły podstawowej i pięć klas seminarium nauczycielskiego władała biegle 3 językami i miała olbrzymią wiedzę na temat literatury, nie tylko polskiej i historii, potrafili cytować duże fragmenty poezji nie tylko polskiej. Ja to rozumiem, gdyż zupełny inny był zakres nauczanej wiedzy, autorka dopiero w któreś klasie szkoły średniej zaczęła się uczyć fizyki, a matematyka była podzielona na algebrę i geometrię. Ja już często uczyłam się w systemie 4Z (zakuj, zalicz, zapomnij), a czasami w późniejszych czasach dochodziło czwarte Z. Najciekawszy jest początek opowieści, gdzie autorka na przykładzie swojego dzieciństwa przedstawia, w jaki sposób były wychowywane wtedy dzieci. Mnie już dla mnie interesujące były lata nauki. Tutaj przeciwstawia dzisiejszą młodzież ( młodzież z lat osiemdziesiątych, gdyż wtedy spisywała autorka swoje wspomnienia) swoim latom szkolnym, że była o wiele bardziej samodzielna. Narzeka się, że zbyt dużo uczniów jest w klasie, a u niej w klasie było 50 uczennic. Narzeka się teraz, że uczniowie, żeby osiągnąć dobre wyniki, potrzebują korepetycji, a ona wraz z kolegami i koleżankami od szkoły średniej udzielała korepetycji młodszym uczniom i były z tego niezłe zarobki. Chociaż dzisiaj jest to raczej nie do przyjęcia, aby już uczniowie zarabiali, udzielając korepetycji. Zastanawia się, dlaczego młodzież często nie pamięta nawet nazwisk swoich nauczycieli, co często niestety świadczy o poziomie tych nauczycieli. Natomiast duża część tej książki poświęcona jest wspomnieniom o nauczycielach, którzy ją uczyli, a później wykładali na uczelni. Podaje przykłady, że często już w gimnazjach uczyli nauczyciele ze stopniem doktora, ale wtedy często kończyło się studia ze stopniem doktora, czego przykładem jest sama autorka. Ciekawa była sama organizacja studiów w tym okresie. Natomiast wspomnienia wykładowców mogą być interesujące dla ludzi związanych dziedziną wiedzą uprawnianą przez autorkę. Pomimo że opisywany okres jest bardzo burzliwy w historii, choćby I wojna światowa to, nie ma to odzwierciedlenia w książce. Autorka skupia się na swojej rodzinie i szkołach, do których uczęszczała. Nikt z jej rodziny nie brał bezpośrednio w wojnie, a więc ruchy wojsk śledzimy dzięki jej wraz z mamą kolejnym przeprowadzkom. Trzeba pamiętać, że autorka była wtedy dzieckiem, chronionym przez swoich rodziców.
Mam mieszane uczucia po przeczytaniu tej książki. Po pierwszej części interesującej później często nudziłam się, kiedy opisywała kolejnych nauczycieli. Pod koniec dopiero zauważa, że oprócz nauki miała też czas wolny. Dość pobieżnie opisuje jak z rodzicami lub sama go spędzała. Dużo jest ciekawostek, mnie nieznanych. Na przykład studentami nazywano uczniów gimnazjów, słuchacze uniwersytetów to akademicy.