Łamiąc wszystkie własne zasady chodzę i namawiam otoczenie do przeczytania Innych pieśni. Nie uznaję odmowy. Przestałam rozumieć "de gustibus non disputandum est". Przestałam zresztą w ogóle rozumieć łacinę, o czym za chwilę.
Można nie lubić fantastyki, można nie przepadać za Dukajem, a Inne pieśni trzeba przeczytać, bo to jest wielka literatura.
Dukaj okiełznał szalone konie swojej wspaniałej wyobraźni, stworzył dzieło od początku do końca przemyślane i od alfy do omegi oryginalne. Uprościł swój język - z jednej strony budzi się żal, że to nie jest ta sama niesamowicie wymyślna proza, którą znamy z poprzednich powieści, a z drugiej ułatwia bezkrytyczne namawianie znajomych do lektury. To jest powieść praktycznie jednowątkowa i linearna, chociaż ciężar narracji skupia się na różnych osobach. Nikt posiadający jako takie wykształcenie nie powinien tej książki odrzucić ze zniechęceniem, bo rzekomo za trudna; choć może nie do wszystkich dotrze cała głębia filozofii kryjącej się za intrygą - ale to cecha wielu znakomitych powieści.
Na pierwszej stronie Dukaj powinien umieścić motto "Wy, którzy otwieracie tę książkę, porzućcie wszelką łacinę". Najlepiej zapomnieć o wszelkich łacińskich zwrotach i przypomnieć sobie wszystko, co kiedykolwiek liznęło się z greki. Przedrostki takie jak kalo, kako, zwroty typu kyrios, słowa hydor, pyr, aether, przydadzą się w zrozumieniu treści. Greka to angielski opisywanego świata, poniekąd równoległego do naszego, chociaż to dość poważne uproszczenie. Świata, w którym Grecja nie upadła, lecz rozkwitała dalej, ponieważ w tym świecie realizują się wszelkie prawa fizyki na sposób pojmowany i opisany przez greckich filozofów. Najistotniejsza dla tego kosmosu złożonego z czterech żywiołów jest forma. Ludzie narzucają swą formę innym bytom martwym i żywym, w zależności od tego, jak są silni. Najpotężniejsi to kratistosi, którzy tworzą odpowiedniki naszych państw, narzucając swą formę otoczeniu.
Ta książka jest niesłychanie fantastyczna. Na Księżycu siedzi kobieta, kratista Illea, która w ciągu pół tysiąca lat przemorfowała satelitę Ziemi, tak że nie przypomina on w niczym tego nam znanego. Jej poddani są z morfy ognia, śmieją się kaskadą iskier, a ich skóra parzy mieszkańców Ziemi. Nad głowami ludzi na Ziemi unosi się państwo-miasto kapryśnego Króla Burz, jego mieszkańcy zwani są aniołami, ważą tak niewiele, że muszą się dociążać, by wiartr ich nie porwał. Przebywając w koronie jakiegoś kratistosa człowiek przyjmuje powoli jego morfę. W zależności od otaczającej Formy może być niski lub wysoki, ciemnoskóry lub jasnoskóry. Ba, ludzie wzajemnie się do siebie upodabniają swoimi formami, jeśli przebywają ze sobą długo, kształtując się wzajemnie mniej lub bardziej świadomie, zależnie od siły morfy. W środku Afryki znajduje się Skrzywienie, formy niepodobne do niczego, co ludzie tworzą, całkowicie chaotyczne, odbierające człowieczeństwo, jeśli tam wkroczyć.
Ta książka przy całej swojej niesłychanej fantastyczności jest tak absolutnie zwyczajna, że czytelnik nastawiony na gatunek fantasy może się wręcz rozczarować. Tak naprawdę teknitesi somy niewiele różnią się od naszych lekarzy i chirurgów plastycznych, teknitesi psyche zaś od psychologów - że metody działania nieco inne? A kto tak naprawdę wnika w to, co robią lekarze, liczy się w końcu efekt. Forma chwili właściwie nie różni się niczym od naszego poczucia "nie wypada". Ścieranie się form ludzkich jest tym samym, czym nasza codzienna walka charakterów, potyczek słownych. W tym tkwi wielkość powieści i jej autora - potrafił połączyć zwyczajne z niezwykłym w taki sposób, że wszelkie granice się zacierają, stworzyć jednocześnie rzecz oryginalną w każdym calu, i całkowicie akceptowalną przez czytelnika.
I kto oprócz Dukaja odważyłby się nazwać swego głównego bohatera Hieronim Berbelek, kiedy można wymyślić tyle przepięknie i egzotycznie brzmiących mian? A przecież Berbelek na samym początku to właśnie tylko pan Berbelek, niewielki człowiek, któremu wszyscy narzucają swoją Formę, nawet dojść do głosu w towarzystwie nie bardzo mu się udaje. I prawie nikt nie pamięta, że był nie tak dawno wielkim (dosłownie i w przenośni) strategosem, największym, jakiego Ziemia nosiła. Że całkiem pokonany przez Formę Czarnoksiężnika, jeszcze potrafił splunąć mu w twarz. Impuls do powrotu do dawnej morfy dadzą Berbelekowi jego niemal nieznane dzieci. I oczywiście kobieta. Jak w Czarnych oceanach Marina Vassone odgrywała ogromnie istotną rolę, tak tu Szulima Amitace jest, przynajmniej na początku, szyją, która kręci głową, jaką dla tej powieści jest Berbelek. I długo nie poznamy jej prawdziwej natury.
Na bazie tego jednego pomysłu - zobaczyć świat, jakim widzieli go starodawni Grecy, wyobrazić go sobie i opisać dokładnie - inni pisarze sf stworzyliby całą serię powieści, eksploatując temat do cna. Dukaj jak zwykle się nie rozpisuje, nawet po zakończeniu lektury poważnej przecież objętościowo cały czas ma się uczucie niedosytu, że można było więcej powiedzieć, więcej objaśnić, że jak to naprawdę było...
Więcej, Dukaj dorzucił tu jeszcze jedną ideę, dręczącą pisarzy fantastów od samego początku ich spekulacji - opisać nieopisywalne, opisać Obcych. Wymyślić coś, czego nie da się pojąć umysłem ludzkim i w jaki.ś sposób przekazać to czytelnikowi. Pobrzmiewają tu echa pasji Lema, oceanu solaryjskiego może - ale to zupełnie inny sposób opisania. Już rozumowanie bohaterów jest dla nas czasami trudne do pojęcia, a stworzenie czegoś, co dla nich i dla nas byłoby jednakowo obce wydawałoby się całkiem niemożliwe, gdyby nie przyszedłDukaj. I trzeba, zwyczajnie trzeba, zobaczyć jak on sobie z tym poradził.
Nie da się napisać recenzji całkowicie bezkrytycznej, nie miałaby bowiem formy szczerości, ale tutaj niewiele można skrytykować. Chciałabym tylko, żeby przed powtórnym wydaniem autor usunął z trzech miejsc całkiem niepotrzebnie nadużywany czasownik "posiadać", który ma raczej niezamierzenie komiczny wydźwięk w tym kontekście. Chciałabym z kolei widzieć odrobinę humoru w tym tekście - wydaje się czasem, że bohaterowie zajęci zbawianiem świata w ogóle nie potrafią żartować, a to przecież chyba niemożliwe; chociaż, czy cokolwiek jest niemożliwe w tym innym świecie...?