Mia Corvere, główna bohaterka cyklu Kronik Nibynocy, na szali położyła wszystko - swoje życie, bezpieczeństwo oraz spokój, by pomścić śmierć ojca, skazanego za zdradę senatora. Udała się do Czerwonego Kościoła, by w jego murach zgłębiać tajniki morderstwa, uwodzenia, zdrady - wszytkiego, czego w swoim fachu potrzebuje dobry asasyn, by dopaść i zgładzić ludzi odpowiedzialnych za śmierć jej ojca.
Przyznam szczerze, opis nie zachwyca. Bo ileż można zachwycać się historią młodej, zdradzonej przez otoczenie, los, dziewczyny, która odkrywa w sobie wielką moc i postanawia zmienić świat?
Kto przeczytał chociaż jedną książkę young adult fantasy zna ten schemat. A kto przeczytał więcej niż jedną, z pewnością może odczuwać nim przesyt.
Jednakże Jay Kristoff w Nibynocy na kanwie dość ogranych rozwiązań fabularnych stworzył coś świeżego. Coś, od czego nie mamy ochoty przewracać oczami, wzdychając ciężko, i zastanawiać się, czemu w ogóle ktoś puścił to do druku.
W ocenie książki głównym wyznacznikiem jej jakości jest dla mnie kreacja postaci. Z czym w mojej opinii autor poradził sobie naprawdę dobrze - Mia jest prawdziwą postacią, w której motywacje chce się wierzyć, jej relacje z innymi wydają się realne a jej działania prawdopodobne. Nie czuć, że jest dzieckiem, mimo tego, że ma szesnaście lat.
Również bohaterowie drugoplanowi są bardzo dobrze napisani - nie stanowią jedynie tła dla protagonistki; autor opowiada ich historie, pozwala nam ich poznać (i polubić - a wszyscy wiemy jak to się często kończy...).
Dużym plusem jest nieumieszczenie akcji powieści przez autora w Wielkiej Brytanii, Japonii czy innej równie popularnej dla fantastyki lokacji. Kocham Londyn, ale miło było przeczytać historię, która rozgrywa się w innym kraju i mieście.
Fabuła, można powiedzieć, jest typowa dla gatunku - protagonista doznaje Wielkiej Krzywdy™, przygotowuje się do odwetu wiele, wiele lat, otrzymuje cięgi od losu, baty od nauczycieli, a między jednym i drugim Bardzo Ważne Życiowe Lekcje ™, które pomogą mu osiągnąć cel, równowagę i spokój.
Brzmi jak banał.
Jednak Kristoff poradził sobie i z tym. Nie czuć wtórności w tej historii. Jest na tyle absorbująca i interesująca, że ciężko jest się oderwać od czytania.
Jednak wszystko, co już wymieniłam, nie jest tym, co pozwoliło mi się zakochać w Nibynocy od pierwszej strony.
A mianowicie były to język i konstrukcja powieści.
Mimo tego, że czytanie wspomnień z wczesnego dzieciństwa Mii trochę męczyło i wybijało z rytmu, to rozumiem, że było ważne dla zarysowania fabuły.
I, na dobrą sprawę, przestało przeszkadzać po kilku rozdziałach.
Używanie przypisów w narracji? Uwielbiam ten rzadko spotykany zabieg (wcześniej widziany przeze mnie zaledwie u jednego autora).
A język?
Jednocześnie podniosły i poetycki, ale nie nadęty. Dialogi brzmią naturalnie (przynajmniej w oryginale, nie wiem, jak to wyglądało w tłumaczeniu), autor nie miał oporów przed używaniem dosadnego języka (bo przecież mamy do czynienia z nastolatkami w szkole dla morderców). Wszystko jest wyważone w idealnych proporcjach.
Na pewno sięgnę po kolejną część, i każdemu będę polecać Nibynoc.