Wspaniała książka o niezwykłych ludziach i wyjątkowym zjawisku: lwowska szkoła matematyczna funkcjonująca w latach 30. to był chyba jedyny czas, gdy polscy naukowcy byli w absolutnej czołówce światowej, nigdy wcześniej ani potem to się nie zdarzyło. Opisując losy czterech matematyków: Hugona Steinhausa – eleganta i aforysty (twórcy genialnego aforyzmu: Ziemia – kula u nogi), Stefana Banacha – największego wśród nich geniusza, Stanisława Mazura – matematyka-komunisty i Stanisława Ulama, świetnie oddaje Urbanek zupełnie wyjątkową atmosferę intelektualną owych czasów gdy grono matematyków siedziało całymi dniami w kawiarni Szkockiej, myśląc nad problemami, dyskutując i rozwiązując trudne zagadnienia. Przy okazji powstawały prace epokowe dla rozwoju matematyki. Ulam wspominał później, że podobną atmosferę intelektualnego wrzenia przeżył tylko w USA w czasie II wojny, gdy najtęższe głowy na planecie pracowały nad budową bomby atomowej.
W tle jest Lwów, miasto magiczne, większe od Krakowa i dużo bardziej otwarte na napływające ze świata nowinki, miasto o intensywnym życiu intelektualnym i artystycznym. Oczywiście były też rzeczy złe, na przykład ekscesy antysemickie, które w latach 30. paraliżowały normalne funkcjonowanie uniwersytetu. Poza tym, jak wspominał Steinhaus, na innych wydziałach uniwersytetu nie było tak różowo: „Profesorowie zmieniali swoje katedry w prywatne folwarki, bezwzględnie wykorzystywali pracę zależnych od nich docentów i asystentów, „mianowali swoje kochanki asystentkami (lub przeciwnie – czynili asystentki – kochankami)”. Skąd my to znamy...
Może za mało autor podkreśla naukowe znaczenie szkoły lwowskiej, to była przed wojną absolutna czołówka światowa. Dość powiedzieć, że inny geniusz, John von Neumann, wielokrotnie przyjeżdżał do Lwowa, bezskutecznie kusząc Banacha niebotycznymi apanażami, jeśliby ten się tylko zdecydował na przenosiny do Ameryki (teraz wiemy, że gdyby Banach się zgodził, raczej przedłużyłby sobie życie... ).
Wojna to wszystko zniszczyła, sprawili to Niemcy, bo Sowieci w czasie swego panowania we Lwowie w latach 1939-41 nie tykali matematyków. Hitlerowcy rozstrzeliwali, zsyłali do obozów, mordowali, i wszystko się skończyło. Banach zmarł tuż po wojnie, nie mógł przeboleć utraty ukochanego Lwowa, Steinhaus przeniósł się do Wrocławia, gdzie był jednym z twórców wrocławskiej szkoły matematycznej. Hołubiony przez komunistów odnosił się do nich z pogardą: „W ankietach personalnych, które w Peerelu wypełniało się przy każdej okazji, w rubryce pochodzenie pisał: „arystokracja plus burżuazja”. Na pytanie, czy przekraczał granicę Związku Radzieckiego, odpowiedział, że to granica ZSRR przekraczała jego. I to dwukrotnie.” Mazur w Warszawie robił karierę polityczną, z której szybko zrezygnował, zraziwszy się do realnego komunizmu. Ulam trafił do Ameryki, gdzie został jednym z twórców bomby wodorowej. A wszyscy przeżyli najlepszy swój czas naukowy i chyba najlepsze lata życia we Lwowie.
Nie rozumiem, dlaczego nie nakręcono filmu o tych ludziach, skoro powstał film o matematyku Johnie Nashu (Piękny umysł) to dlaczego nie ma filmu o Stefanie Banachu? Historię jego życia: trudne dzieciństwo, obrona doktoratu w niezwykłych warunkach, profesura w wieku 30 lat, tragiczne losy wojenne, czyta się nieledwie jak powieść sensacyjną. Czy musimy wciąż robić filmy o naszych spektakularnych klęskach, a nie możemy zrobić filmu o naszych sukcesach?