Literatura iberoamerykańska czy inaczej latynoamerykańska to gatunek specyficzny, który od czasu do czasu znajduje w swoich czytelniczych kolejkach, głównie za pośrednictwem twórczości Pana Llosy. Tym razem dorwałem się do tytułu nietypowego, bo do horroru, co jest o tyle niespodziewane, że dużo łatwiej znaleźć w księgarni pozycję horroru amerykańskiego, vide sławny Stephen King niż z mniej popularnych części świata. Latino to głównie książki tzw. Obyczajowe, ot zwykła proza, choć poruszająca wiele tematów jak wojna czy nierówności społeczne. Tym razem jednak wybór padł na Mexican Gothic i muszę powiedzieć, że jest to powieść bardzo dobra.
Rozpoczynając lekturę, czytelnik trafia do świata opartego, wydawać by się mogło, na ramach powieści typowo wiktoriańskiej, osadzonej w latach 40 XX wieku. Jawi nam się rozpuszczone dziewczę, które stworzona na wzór Scarlet O’hary rozważa niuanse kokieterii towarzyskiej, swojego chłopaka – nie chłopaka i zatroskanego ojca, właściciela majątku, który chce dla niej jak najlepiej (czytaj męża na poziomie). Prawdziwa groza objawiła się w moim sercu, w obawie przed ponowną przygodą z pretensjonalną kokietką w wieku niedorosłym, lecz Autorka szybko ugasiła moje obawy, gdyż do domu państwa Taboada przychodzi list (wybaczcie brak oryginalnej pisowni). I tak Panienka Noemi, bo tak nazywa się główna bohaterka, otrzymuje od ojca nietypowe zadanie. Musi bowiem udać się z misją do domu swojej kuzynki Cataliny, która dość panicznie skreśliła list z prośbą o pomoc. Nie trzeba więc przeżywać głupotek panienki z "Przeminęło z Wiatrem", Noemi jedzie i…
Zaczyna się akcja. Pomysł na fabułę nie jest szczególnie oryginalny, na zasadzie „gdzieś już o tym czytałem”, ale sam Wysoki Dwór, będący siedzibą kuzynostwa i dalszej rodziny, jako centrum wydarzeń to świetny (jakby to powiedziała pewna dogasająca już gwiazda geopolityki) „teatr działań”. Mamy więc dom oraz dość oryginalną rodzinkę, którą mając na uwadze lata, w których osadzona jest akcja, i tak można by z ich zwyczajami i zasadami rzeczywiście cofnąć jeszcze dobre 200 lat. Dom jest niezwykle mroczny i dosłownie ciemny, gdyż rodzina kuzynki Cataliny podupadła na majątku, kopalnie srebra zostały zamknięte i cała sceneria stanowi blask dawnej chwały, co tylko przydaje klimatu fabule. Nie zdradzając zbytnio tematu głównego, nie da się tego zrobić bez spojlerowania, Noemi musi rozwiązać zagadkę dziwnego zachowania swojej kuzynki i co ma z tym wspólnego tak cały dom jak i jego mieszkańcy.
Książka językowo wchodzi bardzo dobrze, ale też dość oryginalnie, bo nie ma właściwego już Stephenowi Kingowi sznytu budowania grozy tak, że czytelnik się boi. Tutaj wiemy, że coś jest nie tak, ale z lekkością powieści latynoskich lekko idziemy przez fabułę by powoli, podskórnie zaczynać czuć, że coś jest nie tak. Że jest niebezpiecznie i strasznie. Jest to owszem horror, ale taki można powiedzieć, nieoczywisty. Fabularnie jest dopracowana idealnie, co jest istotne w tego typu powieściach. I wierzcie mi, pod koniec książki nie w głowie wam kroniki towarzyskie Meksyku, ale aby jak najszybciej uciec z Wysokiego Dworu. Co do postaci, bo przecież są w powieści niezmiernie ważne, warto wspomnieć, że nie jest to typowy horror o nawiedzonym domu, gdzie się ginie co chwile, więc szkoda czasu na rozległe charakterystyki. Owszem, nie jest to przesadzone, ale postaci bardzo dobrze skrojone, pozwalają wzbudzić do siebie sympatię lub niechęć.
Plusem powieści jest też to, że nie jest rozwleczona, wszystkiego jest dozowane tyle, ile ma być, a jej odpowiednia długość i liczba stron pozwoli rozłożyć lekturę na podróż pociągiem w dwie strony niedużych odległości. Finał powieści więcej niż zadowalający, więc książka do oczywistego polecenia.
05.08.2024 r.