Po powieści dla młodszych czytelników lubię sięgać w momentach, kiedy nie mam ochoty na nic konkretnego oraz kiedy po prostu potrzebuję całkowicie zatopić się w świecie wymyślonym. Tym razem mój wybór padł na powieść Barta Moeyaerta, z tą tylko różnicą, iż historia, którą zaserwował tutaj autor, nie jest zbyt wesoła. Czy mimo tego czas spędzony na tej lekturze będę wspominać dobrze? O tym w dzisiejszej recenzji.
Ward i Bernie są najlepszymi przyjaciółmi. Cały czas spędzają wspólnie, a dni mijają im na zabawie. W ostatni dzień roku chłopcy wyruszają na spacer po łąkach, a towarzyszy im pies Warda. Przypadkiem trafiają do zagrody Betjemana, mężczyzny ze sztuczną ręką. Jeden z chłopców wyjmuje z kojca jego kaczkę, by się z nią pobawić, ale niestety niechcący ją zabija. W taki oto sposób rozpoczyna się splot wydarzeń i konsekwencji, który sprawi, że nic nie będzie już takie jak wcześniej.
Ta książeczka liczy sobie około stu stron, ale to, ile dzieje się na kartach tej powieści przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Przyznam szczerze, że nie miałam pojęcia, jaka będzie to książka - opis rzeczywiście sugeruje, że nie będzie to lekka i przyjemna lektura, ale stwierdziłam, że nie może być aż tak ciężko. Wiecie, że się pomyliłam?
Główni bohaterowie, Ward i Bernie wzbudzili moją sympatię i ogromną ciekawość. Oczywiście, byłam na nich momentami zła, że podejmowali takie, a nie inne decyzje, natomiast poza tym uważam, że są to postacie bardzo dobrze przedstawione – tak po ludzku. Być może inni czytelnicy będą widzieć ich inaczej, bo wszystko zależy do tego, jak patrzymy na pewne sprawy. Dla mnie ta dwójka to wyraziste dziecięce charaktery, jakich czasem brakuje w literaturze dla młodszej młodzieży. Warto również podkreślić, że całą historię poznajemy z perspektywy Warda.
Same wydarzenia, jakie opisuje tutaj autor, rzeczywiście mogą wywołać ciarki. Choć teoretycznie nie są one zbyt straszne – w końcu jest to powieść kierowana raczej do młodszych czytelników, to nie będę ukrywać, że podczas lektury odczuwałam pewnego rodzaju niepewność, niepokój i takie poczucie, że coś nieuchronnie się zbliża. Dzięki temu, że narratorem jest Ward, czytelnik jest w stanie poczuć targające nim uczucia, a to, uwierzcie mi na słowo, zdarza się rzadko – bez względu na gatunek danej powieści.
Bart Moeyaert ma rewelacyjny styl pisania i jest pod wrażeniem tego, jak dobrze prowadzi on tutaj akcję i jak świetnie oddał emocje głównych bohaterów. Ogromnie cieszę się, że wydawnictwo Dwie Siostry wydaje takie perełki, bo dzięki temu polscy czytelnicy mogą je poznawać i się zachwycać. Jak można również zauważyć, nie opowiadam za dużo o samych wydarzeniach. Dlaczego? Z racji tego, że jest to dość krótka książka, mogłabym przez przypadek zdradzić za dużo, a w przypadku tej powieści - każdy jej odbiorca musi sprawdzić sam, co kryje się na jej kartach.
Jestem szczerze zachwycona tą pozycją i mam nadzieję, że będzie więcej takich gęstych i na swój sposób mrocznych historii na polskim rynku.