"Nie mam pojęcia, skąd trzydziestolatek może wiedzieć tyle o życiu" - takie zdanie przeczytałem kiedyś w pozytywnej recenzji pewnej sztuki teatralnej*. I przez całą lekturę "Obrazów z przeszłości" nie opuszczało mnie wrażenie, że Najpłodniejszy (któremu przecież też daleko do czterdziestki) również tę recenzję niedawno przeczytał i jakoś tak to zdanie weszło mu na ambicję :) I postanowił, że on nie może być gorszy :) Ileż tu mamy przemyśleń, ileż rozważań na temat miłości, zdrady, prawdziwego życia, obowiązków wobec najbliższych, wszystkiego po prostu. Fakt, że Remek wprowadził specjalnie nową postać, której podstawową funkcją w tekście było właśnie ich snucie wręcz w tym kontekście zastanawia - chyba naprawdę mu zależało, by ta warstwa powieści była ciekawa i przemawiająca do czytelnika. I uczciwie trzeba przyznać wyszło to lepiej niż nieźle, ogólna pisarska biegłość Najpłodniejszego sprawiła, że czytałem te fragmenty z autentycznym zainteresowaniem, że ich lektura sprawiała mi pełną satysfakcję czytelniczą. Rzecz ciekawa - weźmy myśl taką jak ta, że codzienne życie z kimś, z kim chcemy ale nie możemy być, bycie z kim jest dla nas jak "zakazany owoc", może się okazać wcale nie tak przyjemne i zadowalające jak się nam wydaje, gdy tego kogoś właśnie nie możemy mieć. Nie jest ona przecież specjalnie odkrywcza. Ale właśnie przez tą pewną banalność tej idei jej przedstawienie w powieści było akurat jeszcze trudniejsze. A Najpłodniejszy wybrnął z tego w stu procentach zwycięski i to - podkreślam - w ogóle nie szarżując. Tu więc plus dla oceny książki.
I teraz powstaje pytanie - czy tylko mi przez cały czas, który poświęciłem na lekturę tej książki wydawało się, że wątek kryminalny, który chyba jednak miał być clue tej historii, jakoś tak goni za tymi motywami obyczajowymi? :) Że Najpłodniejszy stara się, by był on równie dobry jak one i stąd to ciągłe podkręcanie, uatrakcyjnianie go? I to już wyszło gorzej, to końcowe nawarstwienie sensacyjek i efektów zrobiło się w pewnym momencie wręcz zabawne, jeszcze zabawniejsza zaś była łatwość z jaką Seweryn (co do którego nie mieliśmy przecież nigdy sygnałów, by był jakimś genialnym śledczym) postawił swoją wyjaśniającą wszystko hipotezę tłumaczącą co się tak naprawdę stało i dlaczego. I jak potem cała rzeczywistość stuknęła obcasami postanowiła, że dostosuje się do tej Sewerynowej wizji. Końcowe "wzmocnienie" akcji to oczywiście standard w literaturze sensacyjnej, ale tu autor chyba lekko przedobrzył, a i wcześniej mamy przecież rzeczy takie jak np. spowodowanie przez potężne auto katastrofy nieco mniej potężnego samochodu.
Dodajmy, że sceny z życia osobistego naszego żeromickiego trójkąciku też wyszły bardzo fajnie, sceny sensacyjne zresztą z reguły również. I właśnie na tle tej ogólnej udolności scen obyczajowych tym wyraźniej rzuca się oczy słabość końcówki, słabość finału tego wątku powieści. "Bo tak, bo ona tak postanowiła" i - znów - cała rzeczywistość stuka obcasami i jest tak, jak ona chce. Źle było też z motywacją postaci (Skąd ona w ogóle miała forsę na to wszystko? Czemu on nie dowiedział się później o tych zdjęciach, które przecież były w Necie i to na popularnym portalu? - a, patrzcie, przecież i tak nie dotykam tu kwestii relacji psychopata - ofiara, bo to już było jedno wielkie lol). I jeszcze jedna uwaga techniczna: Remek chyba po prostu nie umie normalnie rozpocząć powieści, musi być mocno i tak, by trzymać czytelnika za twarz, nawet jeśli do danej powieści - a tak było w tym wypadku - takie spokojniejsze rozpoczęcie po prostu bardziej by pasowało.
Myślałem nawet nad ósemeczką, ale przez te kiksy w końcówce będzie tylko siedem gwiazdek na dziesięć, niech się autor z tego cieszy, bo może powinno być i sześć.
----------------------------------------------------
*To żadna tajemnica, chodzi o "Iluzje" Iwana Wyrypajewa :)