Związek, zwany też Świętą Organizacją, od lat święty jest tylko z nazwy – ponura twierdza na środku burego jeziora cieszy się sławą mordowni, w której przemoc i gwałt są na porządku dziennym, a kobieta może pełnić co najwyżej rolę materaca. Nie brzmi to jak miejsce odpowiednie dla szesnastoletniego, trzymanego pod kloszem dziewczątka. Mimo to Arienne musi wkroczyć (dosłownie i w przenośni, mryg mryg) do jaskini lwa z nadzieją, że jak najszybciej uda się wypełnić misję i opuścić to przeklęte miejsce. Chociaż… może i przeklęte, ale jak tu i po co uciekać od pięknego bożyszcza, na którego widok każdej miękną nogi?
Sam pomysł jest obiecujący – mroczne fantasy, którego akcja rozgrywa się w rządzącej brutalnymi prawami, chylącej ku upadkowi gildii przestępców z dwiema walczącymi o władzę stronnictwami, gdzie sieć intryg zostaje jeszcze bardziej zamotana przez przybycie potężnej czarodziejki, której największą słabością jest brak życiowego doświadczenia. Chcielibyście coś takiego przeczytać? To chciejcie sobie dalej, bo „Klątwa przeznaczenia” to osiemset stron harlequina, w którym groźny (jak miejscowy pijaczek leżący pod płotem w złym humorze) świat politycznych intryg jest kartonowym tłem dla opisywanych na dwie strony pocałunków, przymierzania halek i Zakazanego Uczucia. Osiemset stron, a ja dalej nie mam pojęcia o naprawdę podstawowych sprawach świata przedstawionego, bo autorki są zbyt zajęte opisywaniem Romansu Wszech Czasów, koncentrując wokół niego absolutnie WSZYSTKO – 47,5% rozmów koncentruje się na tym, jakby tę parkę jeszcze bardziej połączyć (postacie pozytywne), jakby tę parkę rozdzielić (postacie negatywne), zachwycaniu się, jak oni do siebie pasują, dziwieniu się, jakim cudem się zeszli albo obgryzaniu paluchów z zazdrości. Żeby zrozumieć ból towarzyszący czytelnikowi, wyobraźcie sobie „Harry’ego Pottera” – wersję, w której przez siedem tomów czytamy bezustannie o randkach Chłopca, Który Przeżył (Swój Pierwszy Raz Z Niezłą Suczką, Booyah!) i Ginny, gdzie żadnej z postaci pobocznych nie interesuje Voldemort, tylko czy Weasleyówna całuje z języczkiem i ile cali ma Różdżka Pottera.
Autorki są zdecydowanie bardziej zainteresowane romantycznym związkiem niż Związkiem, który z każdą stroną prezentuje się coraz bardziej idiotycznie. Jego podstawą są Mistrzowie specjalizujący się w różnych dziedzinach, którym bogacze zawierzają trudne misje. Ja do teraz nie wiem, komu na cholerę Mistrz Jeździectwa czy Etykiety (pewnie dzwoni się do niego z płaczem, gdy wizyta dyplomatów już pod drzwiami, a nie można się zdecydować, w jakim kolorze położyć serwetki) i po co wzywać Mistrza Łowiectwa, gdy każdy, kogo stać na polowanie, ma własnych łowczych – choć kto wie, z jakiego zakresu mogą być przydzielone im misje, skoro Mistrza Walki wynajmuje się do przeprowadzenia aborcji. Niby Mistrze takie ważne i bogate, że stać ich na obsypywanie przypadkowych kochanek perfumami i kosmetykami, ale po zakupy spożywcze muszą osobiście jeździć na targ albo do lasu. I tak czego nie ruszy się w tej książce, to się sypie: wątek pozycji kata, zasady rozdzielania pieniędzy w Związku, Severo łamiący czas, by zmieścić się z robotą, skazywanie na śmierć za zakochiwanie się (jak to udowodnić przez sądem, gdy same związki nie są zakazane?), powody, dla których kobiety w ogóle wstępują do Związku… Najgorzej wypada magia, która działa jak pstryczek-elektryczek – nic ją nie ogranicza (ani w dziedzinie cudów, ani prawnie), do tworzenia zjawisk łamiących system nie trzeba żadnych przygotowań, wystarczy machnięcie ręką. Aż dziw, że magowie nie trzęsą niepodzielnie całym Kontynentem, bo z tymi pakerami nie ma co zaczynać.
Zwłaszcza z Arienne, skoro przy motywie magii jesteśmy. Tak przedobrzonej postaci to ze świecą szukać nawet wśród opek: szesnastoletnia Arienne potrafi czytać w myślach, władać żywiołami, tworzyć iluzje, zatrzymywać czas, mieszać się w ruch ciał niebieskich, uzdrawiać, przenikać przez ściany, stawać się niewidzialną, wszystko to na wypowiedzenie jednej formułki czy machnięcie rączką (pomijając, że o większości tych mocy autorki po prostu nie pamiętają, więc pojawiają, jak akcji akurat wygodnie). Poza tym Arienne jest piękna, ma świetny gust, doskonale zna się na tańcu i muzyce, jest mistrzem w popularnej grze strategicznej, talentem przewyższa Mistrza Magii, ma takie pochodzenie, że genealogia liże ją po rękach, no po prostu co to ona nie. W niczym nie ustępuje jej Severo, najpiękniejszy, najsilniejszy, z potężną magią, uwielbiany na dworach, przyjaciel królów, bóg seksu, wielkie mięśnie, wielki umysł, kobiety chcą z nim być, mężczyźni chcą być nim. W Klątwolandzie postacie poboczne nie mają prawa mieć własnego życia i wątków, które nie kręciłyby się wokół głównych bohaterów i ich Zakazanego Uczucia – ich rolą jest mieć jedną, góra dwie cechy charakteru, i albo chrypnąć od zachwytów nad naszymi gołąbeczkami, albo pluć na nich jadem z zawiści, że jak oni śmią być tacy piękni i szczęśliwi (kolejne 47,5% dialogów koncentruje się wokół Arienne i Severo, najczęściej w postaci planów i życzeń przelecenia ich – 4% jest o chędożeniu w ogóle, a pozostałe 1% o wszystkim innym). Po całej lekturze nic nie wiem o przeżyciach Doris niedotyczących ślepego zachwytu Severo, o dramie rodzinnej Wilbura, o przyjaźni Zoe i Nukki, o konflikcie między kochankami Moru – na to nie ma czasu, bo trzeba po raz fafnasty powtórzyć, jaka Arienne jest zjawiskowa, a Severo ma dużego. Jednak i przypakowanie do granic pęknięcia szwów nie wystarczyło autorkom, o nie nie nie – trzeba było jeszcze dodatkowo dowalić wszystkim dookoła, żeby nasze gwiazdy mogły lśnić wystarczająco mocno. O ile wśród męskich bohaterów znajdują się tacy na poziomie, tak poza Arienne wszystkie inne bohaterki to albo rozpustne idiotki zazdroszczące heroinie, albo rozpustne intrygantki chore z zawiści o Severo. Autorki próbują tam i siam krytykować nierówne traktowanie płci (i jest to krytyka tak subtelna, jak walenie łopatą po głowie), ale nie przeszkadza im to wplatać nieświadomie na każdym kroku antykobiecych motywów.
To jest dobry moment, żeby wyrazić moje zdziwienie z powodu nagłej zmiany klimatu powieści. Z początku mamy wyraźnie próbę stworzenia mrocznego fantasy dla dorosłych (próbę, bo do tego trzeba czegoś więcej, niż gwałtu dla samego szokowania i odmienianie „suka” przez wszystkie przypadki), po czym znienacka robi się romansidło – znikają z korytarzy gwałty i morderstwa, strasznie groźni mistrzowie zamieniają się w kumpli dokuczających świeżo zaślubionemu, wielkie uczucie opiera się głównie na oparach miesiąca miodowego i tonięciu w luksusach, a szybko największym zmartwieniem Arienne staje się wybór sukienki, w której będzie najbardziej i przyzwoicie podobać się swojemu misiowi. Zamiast spisków, zleceń i niebezpieczeństw mamy wyjazdy do średniowiecznego SPA i kupowanie truskawek w miejscowym spożywczaku. Poza tym nudy. Intrygi w Związku są na poziomie gimnazjalnych bagienek i trudno się nimi przejmować, kiedy wszyscy przeciwnicy Severo są niekompetentni, głupi i słabsi, a do tego są brzydcy, mają małe penisy i śmierdzą im skarpety. Misja Arienne schodzi na pięćdziesiąty plan (i zaprawdę powiadam wam, okoliczności znalezienia potężnego artefaktu zwalają z nóg). Postacie się nie rozwijają, nigdy niczego nie poświęcają ani nic nie tracą (nawet blizny znikają w ciągu paru dni bez śladu, bo to nie może tak być, by piękny Sevcio miał zeszpeconą twarz!). Jakikolwiek suspens zostaje zamordowany przez wątek Przepowiedni, które w tym uniwersum zawsze się sprawdzają, więc jak ma się czytelnik denerwować losami bohaterów, skoro wyłożono mu jak na tacy, że końcem końców zdarzy się to i to.
Styl jest okropny. Bohaterowie nie rozmawiają, tylko wygłaszają monologi na pół strony, pełne zdań wielokrotnie złożonych i topornego silenia się na średniowieszczyznę (co owocuje potworkami typu „nie uczono cię w twym klasztorze odpowiedniej dykcji, by czynić modły przed rzeszą wiernych?!”). I tak mówi każdy: księżniczka krwi, rzezimieszek, pomniejszy szlachcic, uczony mag, prosta służąca, zblazowana królowa, nieważne – autorki nie wkładają żadnego wysiłku w to, by dostosować wypowiedź do bohatera. Książka jest straszliwie przeględzona, w kółko powtarzane są te same informacje (nawet na przestrzeni jednego monologu!), już normalne opisy się dłużą („Jedynie skąpy ręcznik zakrywa mu biodra. Mężczyzna nie ma na sobie nic więcej”), a sceny akcji wymagające oddania dynamiki ciągną się niemiłosiernie. Dołóżcie do tego traktowanie czytelnika jak idioty, który nie umie sam wyciągnąć wniosków i trzeba mu je wyłożyć otwartym tekstem, okropne wiersze pisane rymem częstochowskim oraz bezustanne przeskakiwanie narratora.
„Klątwa Przeznaczenia” mogłaby być bardzo dobrą książką. Gdyby wywalić połowę treści. Drugą połowę napisać od początku. Sensownie przemyśleć działanie świata przedstawionego, przede wszystkim samego Związku. Dać czas antenowy pozostałym postaciom. Pozwolić sobie na odcienie szarości w kreowaniu bohaterów. Mniej romansu, więcej szukania Księgi. Dodać głównym bohaterom wad. Wprowadzić ciężkie, poważne tematy i problemy, a nie udawać, że gadanie w kółko o macankach (bo nawet w temacie erotyki brakuje autorkom odwagi ¬– czy też umiejętności – do odważniejszych scen, więc zostajemy na poziome prymitywnych odzywek spod remizowej dyskoteki) robi z tekstu automatycznie mroczną opowieść o brutalnym świecie dorosłych. Gdyby, gdyby, gdyby.
Tak przeglądam pozostałe recenzje i zastanawiam się, czy na pewno czytaliśmy tę samą książkę.
(^ Wilbur po przeanalizowaniu bilansu ze zleceń Związku i wydatków Seva na truskawki, koloryzowane)
[Recenzja została po raz pierwszy (28.10.2018) opublikowana na LubimyCzytać pod pseudonimem Kazik.]
Arienne, młoda czarodziejka, szukając schronienia przed grożącym jej niebezpieczeństwem, postanawia zaufać Przeznaczeniu. Uzbrojona jedynie w magiczne umiejętności oraz kobiecą intuicję i spryt, przyb...
Arienne, młoda czarodziejka, szukając schronienia przed grożącym jej niebezpieczeństwem, postanawia zaufać Przeznaczeniu. Uzbrojona jedynie w magiczne umiejętności oraz kobiecą intuicję i spryt, przyb...
Młoda dziewczyna, która wyznacza sobie misję. Niespodziewane spotkanie miłości. Mierzenie się ze swoim przeznaczeniem. To wszystko i wiele więcej w jednej książce, w której nie brakuje akcji. Klątwa ...
Od krejzolek książkowych Instagrama dostałam na urodziny tę książkę. Bardzo chciałam ją przeczytać, więc nie czekałam długo z tym. I przepadałam. Magia, ciągle wydarzenia i przygody, a do tego rodząc...
@Booksmyhobby
Pozostałe recenzje @KazikLec
Chryzantema, cytra, topór
To, że klan Inugami to banda serdecznie nienawidzących się nawzajem palantów, nie jest żadną nowością. Równie dobrze znanym w okolicy faktem jest ich źle skrywane wyczek...
1937, prowincja, cała okolica żyje ślubem lokalnego panicza i nauczycielki. I będzie jeszcze bardziej żyła morderstwem, które wydarzy się w noc po ceremonii, gdy rodzinę...