Nie jestem do końca pewna, co przeważa, ale gdy po raz kolejny sięgam po książkę Moniki Orłowskiej zyskuję uczucie, że wracam do czegoś dobrze mi znanego i satysfakcjonującego w odbiorze. Szczególnie, ze Autorka przy opisie relacji damsko-męskich nie ucieka się do ckliwości, nie przedstawia losów bohaterów jako czegoś wzniosłego, pięknego, a jednocześnie nierealnego, bo pozbawionego wysiłku i troski o trwałość i jakość.
"Rozminięci" to fragment z życia dwojga doświadczonych życiowo bohaterów i gdy następuje ich zetknięcie się z sobą dostajemy wgląd w niepozorny romans. Prezentują nieco inny stany umysłu, chociaż oboje po przejściach i wydawałoby się jednakowo dojrzali pomimo różnicy wieku, a i tak z trudnością przychodzi im minimalizować straty. Trudno otwierać się tak do końca przed kimś, kogo uważamy jedynie za przechodnia w naszym życiu. Nie można po kilku dniach znajomości wierzyć bezgranicznie, nawet jeśli chciałoby się uznać takie nieformalne relacje za coś bliższego naszemu sercu. Historia przedstawiona przez Orłowską wydaje się być taką niepozorną, jak wakacyjny romans na zagranicznym wyjeździe - chętnie się temu oddamy, a potem zapomnimy, zostawiając wszystko za sobą wracając do bezpiecznego domu. I tak najczęściej bywa, chyba ze bohaterowie tego typu akcji zapragną kontynuacji. Jak to będzie w przypadku Anny i Edwarda? Tak naprawdę nic tu nie jest pewne. Kilkakrotnie miałam wrażenie, że nastąpi dramatyczny i nieodwołalny zwrot akcji, ale tutaj jest jak w życiu, czasem mozolnie, ale do przodu. Trzeba sobie wypracować pewne ustalenia, dotrzeć się w prozie codzienności, zapanować nad drobiazgami, które mogą powoli zniechęcać nas do siebie, a i to nie daje gwarancji na wspólną przyszłość. Chwilami, gdy bohaterowie w myślach napominają o swej irytacji są mi bardzo bliscy i tacy rzeczywiści, jakbym czytała o sobie.
Nie ma tutaj spektakularnej akcji, bo i nikt nikogo nie ściga, ani też nie ucieka pod osłona nocy. Ana jest w pewnym sensie uwiązana w Hvarze, a Ed z uwagi na pracę i wypełniony terminarz, musi ściśle trzymać się wytyczonej wcześniej trasy. Wydarzenia dziejące się w teraźniejszości posiadają bogate znamiona przeszłości, która ukształtowała charakter postaci. Możemy się przekonać zarówno co myśli i odczuwa Ana, jaki i Ed, czy to podczas wspólnie spędzonych dni w Chorwacji, czy też później, gdy dzieli ich spora odległość, a oni wyrażają siebie poprzez maile.
Lektura prezentuje prawdziwych bohaterów, niełatwe relacje, a wszystko bez upiększeń i udziwnień. Autorka nie skupia się tutaj ani na idealnym obrazku młodych kochanków, ani zbyt pokręconych relacjach damsko-męskich z przeszłości. I albo tak sugestywnie pisze Orłowska, albo ja sobie imputuje to tak, że w życiu bohaterów przyszedł czas na zapisanie kolejnych czystych kart, jako perypetii ze wspólnego życia, gdzie będą borykać się z wieloma niedogodnościami, mniejszymi bądź większymi kryzysami, które albo ich umocnią, albo pogrążą. Wszystko jest możliwe. O ile naszej fantazji nic nie ogranicza możemy sobie dośpiewać dowolne zakończenie, które tu pozostaje otwarte tak samo szeroko, jak szeroko otworzyła drzwi swojego domu bohaterka przed Edem.
Narracja ma swoje plusy i minusy. Dobrze, ze możemy poznać historię z punktu obojga bohaterów i ze są ukazane kolejne etapy ich znajomości. Nie ma skupiania się na błahostkach, nie ma lukrowania, ale jest zwyczajność, która może tu zbyt szybko się wkradła, mimo iż jest naturalna. Fabuła jest spójna, niesnaski bardzo rzeczywiste, jak i emocje niepewności, zazdrości czy przemilczenie pewnych faktów czyni z bohaterów realnych ludzi. Wydarzenia na każdym kroku skłaniają do refleksji, ale być może nie wzruszyła mnie dostatecznie bym mogła się nią zachwycać. Problemem jest to, że fabule zabrakło jakiegoś elementu wybijającego, dlatego ostatecznie odbieram całość jako płaską formę. Dzięki relacji, jaką nawiązali kochankowie, poznajemy dwie odmienne osobowości i rozumiem, iż ujawnianie ich przeszłości daje zrozumienie dla ich poczynań, ale czułam się tymi fragmentami w pewnym momencie już przytłoczona. Chociaż dobrze wpisywały się w w tok narracji, miały powód by się znaleźć tam, gdzie je umieszczono, a mimo to zaważyły niekorzystnie na moim odbiorze. Oczywiście wszystko ma prawo się zmieniać i po lżejszej pierwszej części mającej znamiona wakacji, romansu bez zobowiązać, klimatycznych opisów miasteczka i wyspy dostajemy nieco przygnębiający fragment z mailami i jeszcze cięższą ostatnią część, gdzie oswojenie się z sobą, nagromadzone niedomówienia tworzą zawiesistą atmosferę. Nawet trudno mi powiedzieć, co można by zmienić dla polepszenia efektu. To raczej kwestia naszych gustów i albo przyjmiemy tę historię z wdzięcznością, albo uznamy, że nie interesuje nas taka kalka z rzeczywistości, bo ta częściej bywa właśnie bura, a nie kolorowa. A ja, dwa dni po przeczytaniu, nadal nie mogę się zdecydować.