Na początku myślałam, że autorka tej książki jest Włoszką. Jak się później dowiedziałam, pochodzi z całkiem innego miejsca w Europie - ze Szwecji. Podejrzewam, że zmyliło mnie jej nazwisko. Kiedy słyszę skandynawskie nazwiska, na myśl przychodzą mi kryminały i to takie, które są naprawdę dobre, z ciekawą intrygą i zaskakującym zakończeniem. Powieści obyczajowej pochodzącej z tamtej części świata jak dotąd nie czytałam (oprócz kochanej Astrid Lindgren). Poza tym miałam ochotę na lekką, niezobowiązującą lekturę, przy której się zrelaksuję i zapomnę na chwilę o wszystkich problemach i stresach.
Desiree to spokojna, wykształcona bibliotekarka, która próbuje przyzwyczaić się do samotnego życia. Kilka miesięcy temu zmarł jej mąż, tak więc nie jest jej łatwo. Kocha swoją pracę, wkłada w nią całe swoje serce, co naprawdę czuć podczas lektury, oby więcej takich bibliotekarek:) Często odwiedza grób męża, wspomina wspólnie spędzone chwile i zastanawia się, czy tak naprawdę go kochała. Ich związek nie należał do łatwych, choć może to określenie nie pasuje tu do końca. Oboje byli wykształceni, mieli wspólne tematy do rozmowy, jednak nie było między nimi "tego czegoś", co powinno być pomiędzy dwojgiem kochających się ludzi. Na wspomnienie zasługuje również jej zakręcona przyjaciółka Marta, z którą spędza godziny na plotkach i nie tylko.
Drugim głównym bohaterem powieści jest Benny, stary (bo prawie 40-letni) kawaler. Mieszka na wsi, gdzie prowadzi gospodarstwo odziedziczone po rodzicach. Podobnie jak Desiree, kocha to, co robi, uwielbia zajmować się, jak to mawia, 24 krowami plus młodzieżą. Tak naprawdę to one są jego jedyną rodziną, ponieważ rodzice nie żyją; mężczyzna też nie ma zbyt wiele wolnego czasu, bo cały interes leży na jego barkach. Znajduje jednak chwilę, aby odwiedzić grób rodziców, który leży tuż obok grobu męża Desiree...
Nietrudno się domyślić, że nasi bohaterowie wkrótce zakochają się w sobie. Tak naprawdę problemy zaczynają się wtedy, gdy decydują się na bycie ze sobą. Pochodzą z dwóch różnych światów, mają całkowicie różne zainteresowania, mieszkają dala od siebie i nie mają wystarczającej ilości czasu na spotykanie się, dodatkowo różnią ich poglądy polityczne i nie tylko. Czy takim ludziom uda się stworzyć związek? Czy miłość przezwycięży różnice i sprawi, że bohaterowie pójdą na kompromis?
Książka jest cieniutka, czyta się ją lekko i przyjemnie, tak więc jest świetną pozycją na czytanie podczas podróży. Jej ogromnym plusem jest to, że odprężyłam się przy niej i zapomniałam o całym świecie. Kolejną zaletą jest ciekawy "zabieg" poprowadzenia narracji z perspektywy dwóch osób. Często te same sytuacje przedstawiane były z punktu widzenia Desiree i Bennego - zazwyczaj ich wrażenia całkowicie różniły się, co wywoływało uśmiech na mojej twarzy.
Powieść ta ma jednak, niestety, kilka minusów, które zepsuły moją ostateczną ocenę. Największą wadą są dla mnie sami bohaterowie. Niestety nie polubiłam zarówno Desiree jak i Bennego. Jeśli chodzi o Desiree, to epitetem, którym mogłabym ją określić i który w pierwszej chwili przychodzi mi do głowy jest: dziwna. Wiem, że to bardzo ogólnikowe słowo, no ale naprawdę, nie wiem, jak można z kimś takim się przyjaźnić, a co dopiero żyć pod jednym dachem. Urodą nie grzeszy, nie wiadomo kim nie jest, a ma się za nie wiadomo kogo. Odniosłam wrażenie, że jest zadufana w sobie, uważa się za najmądrzejszą, najwspanialszą... Momentami zachowywała się jak dziesięcioletnia dziewczynka, której wszystko się należy, co bardzo mnie irytowało.
Natomiast Benny nie umie się odnaleźć po śmierci matki. To maminsynek, któremu zabrakło mamusi i nie wie co ze sobą zrobić. W domu nie sprzątał od X czasu, ma tam jeden wielki syf, nie dba ani o siebie ani o swoje otoczenie, z wyjątkiem zwierząt ("Kombinezon jest sztywny od brudu i cuchnie skisłym mlekiem, prześcieradła są szare, a dom nieogrzany.") Dorosłe samodzielne życie go przerasta. Poza tym traktuje kobiety przedmiotowo, szuka żony, która by mu sprzątała, prała, gotowała. O jego stosunku do kobiet świetnie świadczy poniższy cytat:
"I wtedy po raz pierwszy naprawdę się na nią wściekłem. Miałem ochotę ją uderzyć w tę jej bladą twarz, aż polałaby się krew. Ale w naszej rodzinie nigdy nie biło się kobiet. Nie sądzę, żeby to wynikało z tego, że jesteśmy rycerscy. Raczej z tego, że kobiety zawsze były cenną siłą roboczą, o którą należało dbać. Ale wtedy naprawdę ledwie się powstrzymywałem, zwłaszcza że jako siła robocza nie bardzo się sprawdzała."
Na myśl przychodzi mi pytanie, jak w ogóle Desiree mogła zakochać się w takim człowieku, mając na dodatek takie mniemanie o sobie.
Moim zdaniem autorka mogła bardziej rozwinąć postać Marty, przyjaciółki Desiree, która wydaje mi się o wiele ciekawszą osobą, a o która niestety tylko przemykała się cicho przez karty powieści.
Być może autorka starała się udowodnić panujące przekonanie, że przeciwieństwa się przyciągają. Mimo tego, iż bohaterowie pochodzili z całkiem innych galaktyk, połączyło ich uczucie. Powieść, mimo kilku zalet, ma jednak niestety przeważającą ilość niedociągnięć, a bohaterowie są po prostu beznadziejni. Po części dostałam to, czego oczekiwałam: lekką, niezobowiązującą lekturę, do przeczytania jeden raz i zapomnienia o niej za chwilę, bo lubię czasem poczytać książki niewymagające jakiegoś szczególnego skupienia czy refleksji. Miałam jednak nadzieję, na zabawną powieść (takie momenty były, owszem, ale niestety rzadko), z malowniczymi opisami szwedzkiej przyrody (tu nie było tego wcale), która rozbawi a może nawet wzruszy. Niestety bezbarwni i irytujący bohaterowie psują wszystko. Z drugiej strony nie żałuję, że ją przeczytałam, bo naprawdę miałam ochotę na coś cienkiego i pozwalającego zapomnieć o troskach i akurat to ostatnie mnie się przytrafiło. Decyzję o sięgnięciu po nią pozostawiam Wam, choć uważam, że powieści, które sprawdzą się w pociągu czy na plaży jest mnóstwo, więc być może uda Wam się znaleźć inną alternatywę.