Magdalenę Majcher poznałam dzięki trzem powieściom, które wchodząc w skład sagi nadmorskiej mówią o sile kobiet na tle historycznej zawieruchy. Wcześniej jej książki niesłusznie kojarzyłam z literaturą typowo kobiecą, czyli w mojej ocenie z ckliwymi powieściami, gdzie ona go kocha, a on ją i razem patrzą na ugwieżdżone niebo. Przy lekturze sagi przekonałam się, że można pisać dla kobiet, ale w poważniejszym tonie. Owszem jest tu miłość i trzymanie za rękę, ale są też ludzkie dramaty, nieustanne wybory, godzenie z losem i poznawanie rodzinnych historii.
Przed lekturą nowej powieści Magdaleny Majcher „Dzień, w który cię poznałam” miałam lekkie obawy. Głównie za sprawą… okładki. Bo czego można się spodziewać gdy wita Cię sceneria jak z bajki, pod stopami skrzący śnieg, wirujące płatki, klimatyczne latarnie miejskiego parku? Spodziewałam się świątecznej opowieści, do bólu przewidywalnej, z mdlącym finałem. A tu – zaskoczenie, bo to naprawdę dobra powieść!
Maja staje na życiowym zakręcie. Miała realizować się w poważnej redakcji, tymczasem skupia się na życiu gwiazd w rubryce Lifestyle portalu internetowego. Ma męża, z którym ślub wzięła dlatego bo po tylu latach wypadało. Prócz wspólnego mieszkania nic ich praktycznie nie łączy. Nie spajają przekonania, nie fascynuje wspólne hobby. Dlatego wygrana w konkursie literackim i szansa na własną książkę staje się dla Mai wyzwaniem, ale i punktem zwrotnym, okazją na pozbycie się rutyny. Kobieta wyjeżdża na kilka tygodni do Gdańska, by tam zbierać materiały o Solidarności – ogólnopolskiemu związkowi zawodowemu, który do 1989 roku stanowił główną linię opozycji przeciw polskiej władzy i komunizmowi. Można się spodziewać, że wyjazd zmienia jej życie, a na drodze staje tajemniczy On.
„Dzień, w którym cię poznałam” pochłonęłam w jeden dzień. To zasługa stylu pisania Majcher. Zresztą książki z sagi nadmorskiej również szybko się czytało. Dużym zaskoczeniem było wplecenie w powieść obyczajową ważnych tematów. Kiedy Maja jedzie do Gdańska zmierzyć się legendą Solidarności poznajemy historię osób z nią związanych. Więc na kartach powieść sprytnie przemycone są fakty historyczne. Poruszony jest też temat bezdzietności z wyboru, czy stawiania ważności osób posiadających dziecko nad tymi, którzy go nie posiadają. Kolejną kwestią jest wydawanie książek, gdzie autor, a często i debiutant, tak naprawdę ma znikomy wpływ na ich finalny kształt. Dużo miejsca autorka poświęca chorobie bliskiej osoby i radzeniu sobie z trudną dla wszystkich sytuacją.
Kiedy w trakcie czytania utożsamiam się z którymś z bohaterów lub gorączkowo przytakuję „o, to o mnie!”, to znak rozpoznawczy dobrej lektury. I nowa powieść Majcher taka właśnie była. Zgoda, jest trochę banałów i romantyzmu, ale nie można obu wykluczyć z życia. Poza tym nikt nie jest przez cały czas śmiertelnie poważny. Maja momentami mnie irytowała, ale kto nie ma gorszych dni? Duży plus, że Maja ma swój system wartości, stawia przed sobą cele i sukcesywnie je realizuje.
„Dzień w którym cię poznałam” to dojrzała lektura, zbudowana na autentycznych przemyśleniach, którą szczerze polecam. Majcher ma lekki, choć niebanalny sposób pisania, co dowodzi pasji. I to piszę ja, zagorzała przeciwniczka powieści obyczajowych i literatury kierowanej do kobiet. To dowód na to, że polskie piszące kobiety trzymają poziom i stawiają na rozwój, by pisać lepiej, a nie więcej.