Jakąś dekadę temu miałem okazję pierwszy raz zetknąć się z tematem Drogi dzięki jej filmowej adaptacji w reżyserii Johna Hillcoata. Niedługo potem, na polskich półkach pojawiło się kolejne wydanie książki, której okładka mocno nawiązywała do kadrów z dużego ekranu, i która skutecznie odpychała mnie od chęci pozyskania. Na szczęście, po kilku latach oczekiwań, wydawnictwo postanowiło jeszcze raz wznowić pozycję i nadać jej zupełnie nową szatę graficzną. To był mój wyczekiwany moment.
Czułem, że tak będzie i nie, nie mam na myśli zakończenia tej historii, ale to, że z pierwszymi jej stronami przepadnę w niej na kilka następnych godzin. I tak się właśnie stało, śmiałe założenie „tylko godzinka” szybko zweryfikowały kolejne karty i w rezultacie wraz z bohaterami zastały nas późne godziny nocne. Mimo, iż film oglądałem dawno, to czytając powieść, poza mglistymi wydarzeniami bardzo wyraźnie widziałem postać zakapturzonego chłopca oraz Ojca zagraną przez Viggo Mortensena pchającego sklepowy wózek drogami wymarłego krajobrazu.
„Droga” to właśnie powieść, której wydarzenia umieszczone zostały w postapokaliptycznej wizji, choć zarówno tu, jak i w filmie, przyczyna apokalipsy pozostaje niewyjaśniona. Kraj został pochłonięty przez ogień oraz rozszabrowany przez tych, którym udało się przetrwać. Nie ma prądu, bieżącej wody oraz pożywienia. Teraz każda przeterminowana puszka pożywienia staje się szansą na przeżycie kolejnego dnia. Teraz dokonują się najważniejsze dla człowieka wybory – zabić, czy żyć? Ukraść, czy umrzeć z głodu? W takich właśnie okolicznościach poznajemy dwójkę podróżników – ojca i syna – wygłodniałych, zziębniętych i przerażonych. „Niosących ogień” podczas swojej, codziennej tułaczki ścieżkami opustoszałego kraju.
„Droga” to niesamowita opowieść, a jej główną wagą, bez wątpienia stanowią emocje bohaterów oraz wyraźne różnice wynikające z postrzegania otaczającego ich świata. Z jednej strony mamy małego chłopca, czystą postać, pełną dziecięcej naiwności, dobroci i niezrozumiałego lęku. Z drugiej zaś, dorosłego mężczyznę, ojca z doświadczeniem życia i świadomością konieczności trudnych wyborów. Bez imion, bez podziału na rozdziały, czy też dialogowych myślników. Nie ma to jednak większego znaczenia, bowiem wszystkie techniczne elementy, znikają po pierwszych stronach w niepamięć i resztę połyka się podczas jednego posiedzenia. Zagłębiając się w owej powieści, przyszła mi na myśl Cieplarnia Briana Aldissa i jego umiejętność ukazania roślinności, jej złożonych cykli, czy etapów dojrzewania poszczególnych gatunków. Nie bez powodu o tym wspominam, bo Cormac McCarthy, mimo iż nie miał do dyspozycji tak magicznego świata, poradził sobie z opisami fenomenalnie. Każda zniszczona stodoła, na wpół wyschnięte źródło czy zwalone drzewo stało się elementem dzieła skończonego. Częścią okrutnie potraktowanego przez czas krajobrazu, który mimo swojej surowości uchwycony został wyjątkowo malowniczo.
„Droga” to niecodzienna wędrówka po najciemniejszych odmętach ludzkości nieśmiało rozświetlanych drobnym płomieniem nadziei. To opowieść o więzi ojca z synem. To podróż, którą powinien odbyć każdy czytelnik.