"Podobno Boga można rozśmieszyć, opowiadając mu o swoich planach na przyszłość. Po tym, co wydarzyło się tego dnia i wszystkim, co po nim nastąpiło, można by stwierdzić, że Bóg ma dziwne poczucie humoru."
Przyznam, że z początku nie byłam zainteresowana lekturą tej powieści. "Zawieszeni. Oli" Niny Włodarczyk przemknęła mi gdzieś w zapowiedziach i zaraz później o niej zapomniałam. Myślę, że wynika to z okładki, która nie do końca wpisuje się w mój gust. Jednak, gdy przeczytałam opinię jednej z bookstagramerek, nagle zapragnęłam zapoznać się z tą książką. Koleżanka zwróciła uwagę na duży ładunek emocjonalny tej historii, a obok takiego argumentu nie mogłam przejść obojętnie. Dziś, po przeczytaniu jej stwierdzam, że już nawet okładka mi nie przeszkadza. Wręcz przeciwnie, teraz widzę w niej coś więcej niż tylko bezimienną twarz. Uważam, że osoba na zdjęciu została idealnie dobrana do głównego bohatera książki.
Historia zaczyna się w gorący wiosenny dzień, w trakcie którego postaci z książki oddawały się swojej pasji - tworzeniu muzyki. Na samym początku było ich czworo: Emilia, Edward, Jakub i Mikołaj. Po pierwszej scenie następuje przeskok w czasie, po którym przeniesieni zostajemy do początku roku szkolnego i wtedy nagle okazuje się, że brakuje jednego z członków zespołu.
Nie wiemy co stało się z Mikołajem, dopiero w miarę rozwoju akcji na jaw wychodzi coraz więcej szczegółów dotyczących jego zniknięcia. Podobnie rzecz ma się z pozostałymi bohaterami. Od początku niewiele wiemy na ich temat, co zmienia się wraz z upływem stron.
Wraz z początkiem roku szkolnego pojawia się też Oli, bohater równie tajemniczy, co reszta towarzystwa.
Co stoi za jego powrotem z Anglii?
Tego dowiemy się w trakcie lektury.
Autorka dużo miejsca poświęca życiu wewnętrznemu bohaterów. To młodzi ludzie u progu dorosłości, mający własne plany i pragnienia, których realizacja, z różnych względów, stoi pod znakiem zapytania. Przyznam, że obserwując ich problemy wręcz ogarniało mnie przerażenie wobec tego, co czeka moje dzieci. Tak naprawdę nie wiemy, co przyniesie los i choć chcielibyśmy uniknąć życiowych zakrętów, nie jesteśmy w stanie zagwarantować swojemu potomstwu, że zawsze wszystko będzie dobrze. Niektóre zagrożenia sami stwarzamy, na inne zaś nie mamy najmniejszego wpływu. W takim przypadku trzeba po prostu zaakceptować to, co nas spotyka i nauczyć się z tym żyć.
Każdy z bohaterów debiutanckiej powieści Niny Włodarczyk jest prawdziwą indywidualnalnością. To postaci z krwi i kości, mające różne charaktery i zupełnie inaczej reagujące na to, co ich spotyka. Przykładowo, zniknięcie Mikołaja, choć dotyka ich wszystkich, każdy z nich w odmienny sposób reaguje na zaistniałe wydarzenia. Nie można powiedzieć, że któreś z nich mniej cierpi, a jednak nie wszyscy są od razu gotowi ruszyć do przodu. Dla części z nich przybycie Oliwera i próba zaprzyjaźnienia z ich grupą jest czymś nietaktownym, co nie powinno mieć miejsca.
Czy bohaterom uda się nawiązać nic porozumienia?
A może ich ścieżki zetkną się tylko na chwilę, by później każdy z nich mógł kroczyć swoją drogą?
Przyznam, że bałam się tej książki. Miałam obawy, że nie udźwignę jej ładunku emocjonalnego, jednak jak się okazało, mimo ogromu wzruszeń cieszę się, że miałam okazję się z nią zapoznać. Nie ukrywam, że niepokoję się, co stanie się w kolejnych częściach.
Jestem przekonana, że emocji nie braknie.
Moja ocena 8/10.