W tej książce, napisanej w 1946 r. (nowy rozdział i uaktualnienia dodano w 1976 r.) przedstawia Hazlitt w popularnej formie podstawy szkoły austriackiej w ekonomii. W wielkim skrócie: dajmy ludziom wolność, pozwólmy rynkom działać, a nieregulowane ceny i wolna konkurencja doprowadzą do optymalnej alokacji zasobów i najlepszych wyników gospodarczych; wszelka interwencja rządowa jest zła, w szczególności podnoszenie podatków prowadzi do zakłóceń i spowolnienia wzrostu; rola państwa w gospodarce sprowadzona być winna do minimum. Hazlitt podaje sporo ciekawych przykładów potwierdzających jego poglądy, z tym że są to przykłady znane i dla czytelników literatury ekonomicznej mało oryginalne ( regulacja czynszów, maszyny zabierają ludziom pracę, handel zagraniczny bez barier, itd.).
Muszę powiedzieć, że poglądy ekonomistów austriackich dosyć często się sprawdzają, ale w wielu przypadkach nie prowadzą do dobrych rozwiązań. Niemniej Hazlitt, jak wielu wyznawców tej szkoły uważa, że jego recepty są jedynie słuszne we wszystkich warunkach. No cóż, szkoła austriacka wniosła wiele do teorii ekonomii, ma swój urok prostoty i logiki, ale skończyła się praktycznie 70 lat temu, gdy von Mieses napisał 'Ludzkie Działanie: Traktat o ekonomii', od tego czasu nie stworzyła nic ciekawego. To teraz już teoria dogmatyczna, mająca dla swoich wyznawców (także dla Hazlitta) status religii, ale nauka nie jest religią...
Książka jest dobrze napisana, ale jej przesłanie i ogólny ton budzą zastrzeżenia ze względu na skrajny dogmatyzm i zideologizowanie: razi pogarda autora dla wszystkich, którzy nie podzielają jego poglądów. Poza tym ustawia sobie wykład Hazlitt tak, żeby nic nie pisać o problemach ważnych, ale dlań niewygodnych: ograniczonej konkurencji (monopole, monopsony, oligopole, kartele itp.), roli instytucji, niepełnej informacji (rynki finansowe!), o efektach zewnętrznych (zanieczyszczenie środowiska!), itd. itp.
We wstępie ekonomista Krzysztof Rybiński pisze, że książka „nie straciła nic na swojej aktualności”, zaś w wielu opiniach czytam, że od tej książki winno się zaczynać poznawanie ekonomii, że wręcz winna to być lektura szkolna. Nie zgadzam się, oprócz jednostronności, rzecz jest mocno anachroniczna. Nie ma w niej słowa o bardzo ważnych szkołach teorii ekonomii, chociażby ekonomii instytucjonalnej, ekonomii behawioralnej czy ekonomii środowiska. Poza tym recepty Hazlitta (wolny rynek, konkurencja, deregulacja, minimalna rola państwa) zupełnie się nie sprawdzają w stosunku do problemów stojących obecnie przed gospodarką światową: zanieczyszczenie środowiska (globalne ocieplenie!), rosnące nierówności majątkowe, nieprzejrzystość i skomplikowanie globalnych rynków finansowych itd. itp.
Żeby być dobrze zrozumianym, nie jestem przeciw rynkom, uważam, że bardzo często stanowią wspaniały i efektywny mechanizm samoregulacji. Niemniej twierdzenie, że rynki i konkurencja załatwią zawsze i wszędzie wszelkie problemy gospodarcze to już gruba przesada i skrajny dogmatyzm.
Zatem książka może być lekturą uzupełniającą, ale jako podstawa wykładu ekonomii to już duża przesada.