Wioska Greenloop to mokry sen dla ludzi, którzy dzięki high-tech marzą o odcięciu od świata. W cieniu góry Rainier mieszkańcy rozwijają swoje pasje, oddychają czystym powietrzem, mają okazję do spowolnienia prowadząc ekologiczne życie, gdzie drony dostarczają zakupy, panele słoneczne dają energię, a odpady zapewniają ciepło. Tyle że erupcja wulkanu odcina ich od świata — zabiera dostawy, niszczy most, jaki łączy z cywilizacją, pozbawia zasięgu — co przy racjonalnym zużyciu dóbr dalej daje szanse na przetrwanie, dopóki nie nadejdzie ratunek. Tyle że... W lesie unosi się dziwny zapach, ktoś ich obserwuje, zwierzęta z okolicy znikają.
Max Books stworzył powieść o entuzjastach powrotu do natury, którzy do wielu spraw podchodzą zbyt naiwnie. Wybuch wulkanu, odcięcie od świata, brak dostaw żywności, a nawet kontakt z mitycznymi istotami — wszystko początkowo zdaje się być dla nich grą, gdzie celem jest zbieranie doświadczeń oraz życie w zgodzie z tym, co daje aktualna sytuacja. Jednostki niedopasowane, traktowane są w tej społeczności jako krewny, dla którego jesteśmy mili z konieczności, nie własnej woli. Egoizm zostaje tuszowany, entuzjazm bywa wymuszony. Oczywiście do czasu, bo skrajna sytuacja powoli ukazuje prawdziwe kolory mieszkańców wioski. Powiedzialabym, że ich przemiany dało się lepiej ukazać, można było z nich więcej wycisnąć, ale autor skupił się przede wszystkim na rozwoju głównej bohaterki i to akurat wyszło mu bardzo dobrze. Kate z początku powieści a z jej końca, to kobieta nie zupełnie inna, ale odmieniona w sposób, jakiego nie mogła oczekiwać.
Całość została uchwycona w formie dziennika, zbioru wywiadów, fragmentów artykułów. Wszystko to ma imitować zapis prawdziwych wydarzeń, którymi „autor“ decyduje się z nami podzielić. Zebrać w jedno, by jak najlepiej przybliżyć czytelnikowi to, co miało miejsce w cieniu góry Rainier. W zależności od formy — Brooksowi udaje się delikatnie modelować stylem, dzięki czemu główna bohaterka oraz każdy autor artykułu/gość wywiadu zyskują swój charakter już na tej płaszczyźnie. Widać w tym doświadczone, pewne pióro i pamiętać o tym nalezy, jeśli mamy wątpliwości, czy horror o Wielkiej Stopie może być dobry.
Mityczne bestie mają to do siebie, że już dawno przestały być straszne. Nessie? Kraken? Wielka Stopa? Pełno ich nawet w książkach dla dzieci. Są niczym połączenie kotlet-ziemniaki-surówka, czyli danie, które większości już się przejadło, a jednak dalej po nie sięgamy. Dlatego też nie miałam dużych oczekiwać względem powieści, która już okładką (swoją drogą bardzo ładną) krzyczy o horrorze niskiej klasy. Tyle że Wielka Stopa u Brooksa to coś innego. To świeże podejście do człekokształtnego stada, które trafia na „stado“ ludzi. Na pewnym etapie coraz trudniej odróżnić, które z nich bardziej zbliżone jest do dzikich małp, jakich zwyczaje dotychczas zaobserowaliśmy. Liczy się przetrwanie, wszystko inne odchodzi w zapomnienie. W końcu tytuł nie jest przypadkowy.
Czy z powieści dało się wycisnąć więcej? Zawsze. Czy tyle, ile autor czytelnikowi dał, jest wystarczające? I to jak!
Fantastycznie się bawiłam w czasie lektury, nie mogłam powieści wypuścić z rąk, a niektóre momenty sprawiały, że robiłam się cała spięta. Była to przygoda, jakiej nie wiedziałam, że potrzebuję, ale najwyraźniej tak było. Zaufałam autorowi, zaufałam przeczuciu i rewelacujnie odnalazłam się w tej przygodzie. Może to nie literatura dla każdego, ale najwyraźniej jest dla mnie i to wystarcza.
przekł. Paweł Wieczorek
Dewolucja w biologii (inaczej de-ewolucja lub ewolucja wsteczna) to założenie, że możliwy jest powrót do prymitywnych form, odwrócenie ewolucji.
Książka pochodzi z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl.