"Jak pokochać centra.." to nie kolejny słodziak na temat uroków macierzyństwa i wychwalania jedynie plusów stanu posiadania. I nie mam tu na myśli tylko treści, ale i sposób opisywania tematu. To nie powieść sensu stricte, ale bardziej rozważania, dzielenie się swoimi stanami emocjonalnymi oraz obserwacjami innych kobiet.
Narracja prowadzona jest w specyficzny sposób, który odgrywa rolę dokumentującą wydarzenia z życia. Podmiot opisujący uczucia robi to niemal z reporterską skłonnością do ukazywania realistycznej wizji swojego świata. Świata, który zaczął się ograniczać głównie do mieszkania, poza które trudno wyjść. Tak samo, jak trudno wychodzi się z rozpaczy, ciepiąc przez rozdarcie i emocjonalne zachwianie. Nie ma tej charakterystycznej dla powieści ciągłości fabularnej i następujących płynnie zdarzeń. Za to dostajemy pocięte fragmenty dające jasne spojrzenie na całość problematyki.
"Jak pokochać centra.." to zapis codziennych zmagań z sobą samym, będąc w niekomfortowej sytuacji trawiącej latami, przez kolejne nakładanie się problemów i postrzegania ich odmiennie niż koleżanka, sąsiadka czy internautka zakochana w macierzyństwie.
"Trudno jest pisać o cierpieniu w sposób wiarygodny" (42s.)
Przedstawione sytuacje to sceneria, w której czytelnik nie chce długo przebywać, o ile w ogóle. Miło jest poczytać o cudownościach tego świata, a gdy nie są one wcale takie cudowne to przynajmniej literacko ubrane w przyjemne dla odbiorcy słowa. Natomiast Fedorczuk zalewa nas matczyną nieporadnością stanu depresyjnego, gdy obok nieokiełznane w swej radości fit-mamuśki galopują przez swoje życie z nowo narodzonym. Matek na podobieństwo tej z "Jak pokochać.." nie darzy się szacunkiem. Prędzej wytknie się, jakoby psuły statystyki swoim niepozbieraniem oraz malkontenctwem i nie miały prawa odczuwać ani wyrażać tego, co aktualnie przezywają. Być może dlatego coraz częściej młode matki popadają w depresje, bo wszystko wokół nich krzyczy, iż dostąpiły błogosławieństwa, a one zdarzają się z zimną rzeczywistością. Ich potrzeby nie mają racji bytu przy oczekiwaniach, jakie mają inni względem nich. A do tego często zostają same w czterech ścianach, nie mogąc liczyć na rodzinę, która jeśli jest, to gdzieś daleko oraz męża, całymi dniami przebywającego w pracy. Doświadczane przez nich emocje nie zgadzają się z założeniami macierzyńskiej błogości, która tak od razu po porodzie ma niby wstępować w kobiety.
Niesamowite, jak niektórym łatwo przychodzi mylić depresję z niedojrzałością. Ktoś kto nie zmagał się nigdy z owym stanem nie ma żadnego rozeznania w sytuacji, co się z takimi ludźmi dzieje. Bo to nie jest stan na chwile, na żądanie. Depresja zamazuje jakiekolwiek pozytywne widoki na przyszłość. Depresji nie ma osoba, która przez kilka dni widzi swoje życie w ciemnych barwach, bo już pewnie na horyzoncie pojawia się jakiś pozytywny motyw, który wkrótce odmieni jej spojrzenie. Kiepskie chwile ma każdy człowiek. Ale w przypadku depresji to nie są chwile, a stan permanentnego ogłuszenia, kiedy się np płacze i za cholerę nie potrafi dociec o co nam chodzi, a sytuacja będąc wyjątkowo błahą urasta do tragedii. Powiedzieć takiej osobie, a szczególnie matce niemowlaka, że by się wzięła w garść, to jak prowokowanie jej do jeszcze większych irracjonalnych (wedle zdrowych osób) zachowań.
To prawda, że najsurowiej młode matki oceniają inne matki, jakby się pyszniły swoją doskonałością. Ich nie dotknęły takie stany, byc może miały pomoc wieloosobowej rodziny albo plan na szybkie wymknięcie się z dwudziestoczterogodzinnego schematu powtarzalnych czynności, więc coś takiego jak depresja, czy nawet odmienne spojrzenie na macierzyństwo według nich nie istnieje. Błogość, błogość i jeszcze raz błogość!
W mojej ocenie to dobra książka, jednak zbyt skrótowo opisująca ważny problem. Nie ma tu skupiania się na poszczególnych dniach z życia młodej matki, jedynie wybrane chwile, gdy bohaterka porusza się w nowym trybie. Są wyłapywane różne reakcje osób, z którymi styka się bohaterka, czy w bezpośrednim kontakcie na ulicy, czy to w internecie, w stosunku do bezradności - swojej lub innych podobnych jej kobiet.
Głos Fedorczuk może okazać się szczególnie ważny dla kobiet zmagających się z depresją, czy niekomfortowym poczuciem, że nie są takimi matkami, jakimi środowisko i media wmawiają, że powinny być.
Uważam, że godne przeczytania.