Wielu początkujących, młodych autorów często przegląda opinie o swoich książkach w internecie. Zacznę zatem od końca: ,,zŁap szczęście!’’ kończy się prawdziwym cliffhangerem i w związku z tym możemy podejrzewać, że na horyzoncie za jakiś czas pojawi się drugi tom przygód naszych bohaterów.
Dlatego już na samym początku, z pozycji osoby, która czyta naprawdę dużo, chciałam wyrazić nadzieję, że w kontynuacji NIE POJAWI się jakaś białoruska mafia albo białoruskie służby państwowe, bo to zupełnie zepsułoby… no cóż. Wszystko.
To powiedziawszy przejdźmy do właściwej części recenzji, a więc do tego, co ,,zŁap szczęście!’’ ma nam do zaoferowania. Otóż, będzie to nieco naiwna, niewymagająca lektura na kilka wieczorów – coś przyjemnego, cieplutkiego i generalnie pomagającego w oderwaniu się od trosk codzienności. To książka w której wszystko kończy się dobrze, problemy – nawet te poważne – w zasadzie rozwiązują się od ręki, miłość wibruje w powietrzu, a całości dopełnia urocza i rezolutna (momentami nieco zbyt rezolutna, jak na sześciolatkę, ale może się nie znam) Hania i jej pies Racuch.
Minusem może być to, że – zarówno językowo, jak i fabularnie – widać, że autorka jest młoda i że to jej pierwsza książka. Ale każdy z nas kiedyś zaczynał, prawda? Jeśli więc podejdziemy do ,,zŁap szczęście!’’ bez większych oczekiwań – to znaczy, nie będziemy nastawiać się na wyrafinowane opisy skomplikowanych relacji międzyludzkich albo coś podobnego – to okaże się, że trafiliśmy na naprawdę świetną książkę-odskocznię.
Bohaterów mamy kilku – wszystko zaczyna się od wujka, który jest starym creepem-podglądaczem. I jako taki pojęcie ,,monitoringu osiedlowego’’ przeniósł na zupełnie nowy poziom – założył bowiem zeszyty (mnóstwo zeszytów!) w których opisywał co i jak, kto i z kim, dlaczego i pewnie też w jakich pozycjach.
A potem umarł.
Mamy Kostka – młodego, oddanego swojej pracy weterynarza. Kostek trafia na zeszyty wujka, kiedy sprząta po nim mieszkanie. I traf chce, że akurat jeden wpis szczególnie przyciąga jego uwagę…
Jagna wraca z wakacji ze swoją córeczką Hanią przywożąc z nich nieoczekiwany suwenir w postaci… psa. Były łańcuchowy burek o sympatycznym imieniu Racuch szybko odnajduje się w nowym świecie i podbija kolejne serca.
Marianna z kolei jest matką opiekującą się dwójką bliźniaków i nie daje sobie z nimi już rady. Nie dość, że chłopcy to dwa żywe srebra, to jeszcze są z nich małe huragany – zostawiają pobojowisko w każdym pomieszczeniu, w którym się pojawią. Codzienne sprzątanie, czyszczenie, karmienie, zabawianie, sprzątanie, gotowanie, sprzątanie i opiekowanie się dziećmi, i poświęcanie czasu mężowi, i znowu sprzątanie powoli wykańcza Mariannę.
Ale oto na jej drodze pojawia się mdlejąca dziewczyna – Alena. To dzięki niej wszystko się zmieni! Na lepsze, dodajmy.
Ci z Was, którzy mnie znają i obserwują to, jakie książki zazwyczaj czytam, szybko zorientują się, że książka Magdaleny Załęckiej nie jest moją typową lekturą. Mimo to – podobała mi się. Dobrze się bawiłam, nawet, jeśli momentami było nieco zbyt słodko i naiwnie, albo zbyt szybko czy zbyt płytko. Tym razem po prostu potrzebowałam czegoś mięciutkiego i niewymagającego, i to właśnie dostałam. Jestem zadowolona.
Będę też obserwować autorkę, bo widać, że ma talent i pomysły, i jestem przekonana, że będzie w stanie rozwinąć skrzydła i napisać jeszcze wiele dobrych, coraz lepszych książek.
*książkę otrzymałam z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl