Moje uczucia względem debiutów są raczej mieszane. Niektóre to prawdziwe perełki, inne to książki, o których wolałabym zapomnieć, a w jeszcze innych widzę potencjał do dalszego, owocnego rozwoju. Jak jest w przypadku Magdaleny Szwedy i jej ,,Króla Midasa''?
Sam początek książki to zderzenie z wewnętrznym monologiem Leonarda - tytułowego Króla Midasa, który zamienia w złoto wszystko, czego się dotyka. Niestety dla mnie był to zabieg bardzo nietrafiony. Bardzo szybko poczułam się tak, jak gdyby czytelnik był tutaj postawiony w roli głupka, którego należy uderzyć w głowę cegłą i wyjaśnić mu funkcjonowanie pewnych mafijnych zasad, układów i hierarchii. W czasie, kiedy książkowy rynek ugina się pod książkami z motywem mafii, było to zupełnie niepotrzebne i po prostu nudne. Sam główny bohater również nie przekonał mnie do siebie. O ile jego przeszłość mogła wzbudzić zainteresowanie, o tyle jego obecna postawa była mocno przerysowana - szczególnie w tych pierwszych, więziennych scenach, gdy jeden z młodszych strażników dostawał z jego powodu histerii, a wyższy rangą pracownik obiektu wdawał się w bezsensowne, słowne przepychanki. Często odnosiłam wrażenie, że nie mamy tu do czynienia z mafijnym bossem, który może pozwolić sobie na nonszalancję, tylko rozkapryszonym dzieciakiem, bawiącym się w mafię i budującym swoje imperium na farcie.
Chciałabym napisać, że niejednoznaczną postacią była Emily i nadać temu pozytywny wydźwięk, ale niestety - wiele razy nazwałabym ją po głupią. Wydanie brata policji, a potem prośba o pomoc, ponieważ potrzebowała pieniędzy z powodu nieplanowanej ciąży to zaledwie wierzchołek góry lodowej. Postać prowadzona bardzo niekonsekwentnie - raz harda, za chwilę potulna jak baranek; z jednej strony zdaje sobie sprawę z brutalności mafijnego świata, za chwilę wierzy, że w sumie to nikt jej nie skrzywdzi. I chociaż każda z tych postaci ma za sobą trudną przeszłość, a autorka poruszyła w tekście wiele ważnych problemów, to jednak nie udało się jej przekonać mnie do chemii i uczucia między tą dwójką.
Dialogi były dla mnie bardzo toporne, ale wynagradzały mi to rozbudowane opisy, których osobiście zwolenniczką jestem. Właściwie sam styl autorki jest bardzo przyjemny, co w połączeniu z ciekawymi pomysłami daje naprawdę niezły materiał na przyszłość. Wydaje mi się, że warto byłoby również popracować nad segregacją pomysłów. Podczas lektury miałam wrażenie, że pani Szweda miała ich aż za dużo i wszystkie pragnęła upchnąć w jednotomowej historii. W ostateczności działo się tutaj za dużo, często było dość chaotycznie, a niemal każde wyjście bohaterów z domu wiązało się z czyhającym na każdym kroku niebezpieczeństwem i latającymi w powietrzu kulami. Straty w ludziach były ogromne, jednak ostatecznie trochę przeszkadzało mi to, jak ogromna pelerynka bezpieczeństwa zawisnęła nad Leo i Emily.
Mam mieszane uczucia. Pomysł był dobry (nawet jeżeli odrobinę schematyczny), ale wykonanie zdecydowanie gorsze. Nie wiem, czy to kwestia przesytu, czy mafijne historie nie mają do zaoferowania niczego więcej poza złym facetem i niewinną, skrzywdzoną przez życie kobietą, ale na razie chyba powiem temu motywowi STOP.