Macie tak czasem, że jak nie napiszecie od razu recenzji słabszej książki, to po czasie zapominacie nawet o czym ta książka była? Do „Króla Midasa” miałam dwa podejścia. Za pierwszym razem nie wywarł na mnie za dobrego wrażenia, a za drugim doszukałam się nawet paru niedociągnięć w fabule. A czemu przebrnęłam przez nią aż dwa razy? Bo jest to książka recenzencka, a ja nie umiałabym napisać recenzji nie pamiętając o czym była dana książka….
Nasz tytułowy król Midas, to mafioso, którego poznajemy w więzieniu. Ale nie martwcie się, spędza on tam tylko chwilę, a w międzyczasie spotyka tam dziewczynę, która od razu wpada mu w oko. A że mężczyzna nie jest z tych, co mu w głowie miłostki, przed oczami ma tylko obrazy tego, co chciałby z nią zrobić. Owa dziewczyna, nasza druga główna bohaterka ma w życiu niełatwo. Ma chłopaka, który znęca się nad nią psychicznie i fizycznie, a do tego jest z nim w ciąży, której on nie chce i każe się jej pozbyć… więc jak widzicie – dziewczyna ma naprawdę przewalone. W międzyczasie potężny Midas wychodzi z więzienia i rozpoczyna swoje rządy, w końcu jest panem i władcą. Pewnego dnia dochodzi do niego informacja, że jeden z jego dłużników, jest niewypłacalny, a takich gagatków to on dosłownie zjada na śniadanie. Okazuje się, że owy dłużnik to chłopak dziewczyny, którą Midas spotkał w więzieniu! Tak, ten świat jest wyjątkowo mały… I jak to w niektórych książkach również bywa, dłużnik zostaje zabity, a dziewczyna ma odrobić jego dług, jako tancerka w klubie. Nie ważne, że jest w ciązy czy że jest drobna i chuda. Ma tańczyć… oczywiście do momentu aż wyjdzie na scenę, bo wtedy ma już nie tańczyć, bo Midasowi się nie podoba, że ktoś inny na nią patrzy …. Następnie zostaje „podarowana” jednemu z lepszych klientów klubu… ale tylko na chwilę, bo jednak Midasowi to też się nie podoba i dosłownie wyrywa dziewczynę z rąk klienta… Co będzie dalej? Nie chce spojlerować, dlatego powiem tylko, że później jest jeszcze wiele takich smaczków, przy których nie wiedziałam czy śmiać się czy płakać…
„Król Midas” to debiut, dlatego na niektóre rzeczy można przymknąć oko. Ale niestety chociaż je przymykałam, to i tak niektóre fragmenty wywoływały u mnie niekontrolowane przewracanie oczami. Bardzo mnie śmieszyło stwierdzenie Midasa – „właśnie podpisałeś na siebie wyrok śmierci” wypowiadany w momencie, gdy ktoś lubieżnie, bądź źle spojrzał na Emily. Naprawdę, zamiast poczuć choćby trochę tej jego władczości, parskałam śmiechem. Już w niektórych momentach sama do siebie mówiłam – „oho! Ten to już ma przewalone”, co za chwilę potwierdzało się podczas czytania, bo Midas wypowiadał swoją ulubiona regułkę :P Co do samej fabuły, tak po prawdzie historia zapowiadała się całkiem dobrze, ale w momencie, gdy Midas wręcz obsesyjnie myślał tylko i wyłącznie o Emily, wszystko stało się dość nudne i oklepane. Rozchwianie emocjonalne głównego bohatera i jego niezdecydowanie było niezwykle denerwujące, tak samo jak i główna bohaterka. Swoją drogą taka ciąża, do której nie potrzeba lekarza, badań i do samego końca żyje się praktycznie jakby jej nie było to niespotykane zjawisko, prawda? No cóż, może ja najwidoczniej się nie znam. Nie będę już więcej się rozpisywać, bo myślę, że nie ma to najmniejszego sensu. Mnie niestety książka się nie podobała, dlatego nie polecam, ale wiem że jest też wielu jej zwolenników, więc może najlepiej będzie jak wyrobicie sobie o niej własne zdanie.