Lubię książki z dobrym zakończeniem, których przeczytanie wprawia w radosny nastrój. Które ciekawią, wciągają w swój świat, dostarczają wzruszeń i, niejednokrotnie, dużej ilości różnorodnej wiedzy. I bardzo lubię uśmiać się serdecznie przy czytaniu.
Bo w życiu jest tyle smutku i zła, że nie czuję najmniejszej potrzeby dosmucania się podczas czytania książek; czas czytania to ma być czas przyjemności i wytchnienia od codzienności.
Gdy więc zobaczyłam książkę, która na okładce, oprócz tytułu i spisu autorów ma informację „antologia radosnych opowiadań” i dobrą radę „Czytajcie radosne książki! Bo kto się śmieje – ten żyje dłużej” - no to jak mogłam po nią nie sięgnąć, nie sprawdzić czy naprawdę jest radosna i będę się przy niej śmiać?...
Oczywiście, że sięgnęłam i przeczytałam.
Czy uważam ją za taką jak zapowiadano? I tak, i nie.
Dziesięciu autorów napisało dziesięć opowiadań –są one bardzo, bardzo różne. Spodziewałam się, że wszystkie opowiadania będą radosne, z dobrym zakończeniem, wywołujące śmiech, a chociaż uśmiech. Nie było tak - moim zdaniem, dwa opowiadania nie pasują do myśli przewodniej książki; nie widzę w nich radości, to, co zapewne miało być śmieszne, mnie akurat nie bawiło, zakończenie jednego z nich, znów moim zdaniem, nie jest dobre tylko smutne, a drugie kończy się niby optymistycznie i zadowalająco, ale mi się nie spodobało.
Podkreślam: moim zdaniem. Gusta są różne i możliwe, że innym czytelnikom nie spodobają się opowiadania, które mnie zachwyciły czy wzruszyły….
Bo z pozostałych ośmiu, pięć całkiem miło się czytało, ale trzy szczególnie przypadły mi do serca.
Pierwsze to „Jak znaleźć różowego aligatora” Magdaleny Knedler, w którym tzw. Naja, człowiek bardzo oryginalny, niemiecki pracodawca polskiej malarki zleca jej namalowanie na ścianie pokoju różowego aligatora. Mimo tłumaczenia o co chodzi, dziewczyna nie rozumie, że to przenośnia – przecież aligator to aligator. Dopiero wspólne, a przy tym nietypowe działanie jej trzech przyjaciółek i zleceniodawcy doprowadza do zrozumienia –że chodzi o pozbycie się swoich lęków i zahamowań, o odwagę bycia sobą i spełnianie marzeń… żałuję, że nie dowiemy się jaki obraz znalazł się w końcu na ścianie …
Drugie to „Plecak” Jolanty Kosowskiej; opowiadanie, w którym do samego końca ani główny bohater, ani my nie mamy pojęcia co tak naprawdę się dzieje.
I trzecie -„Ludzie potrafią latać” Rafała Cichowskiego. Słusznie zostało opowiadaniem tytułowym, uważam je za najbardziej wzruszające i poruszające, a zakończenie jak najbardziej kwalifikuje je do tego zbioru. Bo niesie nadzieję, że tak czy inaczej, ale w końcu będzie dobrze.
Nie żałuję czasu jaki zajęło mi przeczytanie tej książki. Znam książki o wiele bardziej zabawne, przy czytaniu których płakałam ze śmiechu. Tu aż tak nie było, więcej było radosnego wzruszenia niż śmiechu, ale nie przeszkadza mi to – chwile prawdziwego wzruszenia cenię sobie nie mniej niż chwile szczerego śmiechu.
I polecam – myślę, że każdy czytelnik znajdzie w tym zbiorze coś dla siebie.