Przeczytałam, odhaczyłam, a potem z nawyku popatrzyłam na opinie innych. O Matko Polko, same oceny 10-9, rzadko kto poniżej 8 schodzi, czy ja taka jędza jestem, czy inny gatunek? I w dodatku zawsze twierdzę, że Kinga lubię, a tu wygląda, że głupich gwiazdek mu żałuję.
I z tych przemyśleń chyba jednak tu coś napiszę.
Czyta się to znakomicie. Nie jest to typowy Kingowski horror, w tym znaczeniu, że nic nadprzyrodzonego się nie dzieje. Źródłem grozy są ludzie. Od strony psychologicznej opis sytuacji setki nastolatków, którzy muszą iść, wciąż iść, bo za czwarty z kolei upadek, omdlenie czy nawet niemożność utrzymania tempa zostaną zabici, jest bez zarzutu. Strach, nadzieja, zawiść, liczenie na to, że ktoś inny umrze zamiast nich, ból, otępienie, ale i poczucie solidarności z innymi, współczucie i dobroć - która się zresztą totalnie nie opłaca - tak, jako czytelnik w to wierzę i kibicuję tym chłopcom, kibicuję Garraty'emu i jego kumplom, beznadziejnie, bo z życiem może ujść tylko jeden, last man standing. Nie no, naprawdę, ludzie, czytajcie Wielki Marsz, żeby zobaczyć, jak dobrze King potrafi opisać wnętrze takiego przeciętnego chłopaka, jego strachy i tęsknoty, jego najlepsze i najgorsze momenty.
A potem daję sześć gwiazdek, wiedźma jedna.
No daję, bo jednak pod innymi względami ta książka mnie rozczarowała. Nie chodzi o zakończenie. Nie chodzi o wydźwięk. Zabrakło mi rzeczy podstawowych, a w książkach o charakterze fantastycznym, spekulatywnym czy dystopijnym jeszcze ważniejszych niż w opowieściach realistycznych - sensu, spójności i logiki.
Mamy lekko alternatywną wizję rzeczywistości, w której najwyraźniej II wojna światowa przebiegła nieco inaczej, a ustrój Ameryki to opresyjna wojskowa dyktatura. O tej rzeczywistości wiemy bardzo niewiele, jej codzienne elementy: samochody, pożywienie, stroje - nie różnią się od znanej nam wersji. W każdym razie, w tak urządzonych Stanach co roku odbywa się Wielki Marsz, w którym rywalizuje setka chłopców. Jest to impreza oficjalna, organizuje ją wojskowa władza, zawodnicy są pilnowani i likwidowani przez żołnierzy, a niechętny stosunek czy krytyka marszu mogą doprowadzić do "spatrolowania", czyli zniknięcia buntowniczej jednostki przez uzbrojony oddział. Tylko właściwie po co to wszystko? Jakie korzyści ma z tego spektaklu władza? Zastraszenie? Nie, bo udział jest dobrowolny, dzieciaki same się pchają. Propaganda? Dwa przemówienia i trochę hałasu to mało jak na poniesione koszty. Ideologia? Może da się jakąś zbudować na idei "idź, aż padniesz", ale nie widzę takich prób. Debilna i krwawa rozrywka, odwracająca uwagę od realnych problemów? Tu się częściowo zgodzę, ale nawet w dziedzinie "krwawe opium dla mas" Marsz słabo się sprawdza. Dajcie mi trzy kamery i paru szczwanych reporterów, a zrobię z Marszu taki telewizyjny spektakl, że ludzie przez pięć dni nie odejdą od ekranów: relacja z marszu przez całą dobę, wywiady z rodzinami, publiczne zakłady, spekulacje, wypowiedzi ekspertów, retrospekcje i przerywniki z laskami w bikini. A tu prawie nic. To po jaką cholerę oni to właściwie robią?
To samo pytanie można zadać, patrząc na zawodników. Konkurs, w którym na stu zawodników 99 ginie, a jeden zgarnia nagrodę? OK, Amerykanie to liczny naród, stu świrusów zawsze się znajdzie. Tyle, że zawodnicy to nie świrusy, ani desperaci nie mający nic do stracenia, a normalne chłopaki, a z ich wspomnień dowiadujemy się, że do testów kwalifikacyjnych podchodzą ich dziesiątki tysięcy, tysiące są dopuszczane do losowania, jednym słowem, prawie wszyscy chcą iść. Tylko... właściwie czemu? Cały czas czekałam, że King ujawni, jakiego rodzaju perswazja, indoktrynacja czy zachęta została użyta. Gdyby nam powiedziano, że uczestnikom stawia się pomniki, nazwiska zwycięzców są nauczane w szkole, rodziny wylosowanych opływają potem w dostatek lub chociaż cieszą się powszechnym szacunkiem, cokolwiek! Gdybyśmy mieli naprawdę jakąś rywalizację międzystanową, gdyby od zwycięstwa coś zależało, oprócz kupy kasy! Tymczasem oni sami nie pamiętają prawie nic z poprzednich Marszów, stosunek do państwa i idei mają raczej obojętny, nic nie wskazuje na jakieś pranie mózgów, jakie przeszli - więc czemu, do cholery, tysiące młodych chcą ryzykować życie w tej debilnej imprezie? W którymś momencie jeden z nich mówi, że "zostali oszukani" - ale niby jak? Przecież wszystko było wiadome od początku. Myślałam, że w końcu cała sprawa pokaże jakąś swoją cuchnącą podszewkę, ale tak się nie stało. Marsz to bezsensowny, morderczy konkurs, zorganizowany nie wiadomo po co, w którym uczestnicy idą umierać, nie wiedząc za co.
I dlatego nie mogę dać więcej niż 6/10.