„Czerń”…, jak by to powiedzieć…, trochę czarno to widzę.
To już nie było to samo co w „Czerwieni”. Przyznam, że trochę się rozczarowałam. Czytanie szło mi strasznie opornie. Przy około setnej stronie złapałam się na tym, że konam z nudów. Niesamowicie nużące monologi i wspominki Julii, przydługie (i nic nie wnoszące) opisy niemal wszystkiego, akcja tak wolna jak korowód ślimaków sunących w poprzek jezdni… Przed porzuceniem lektury trzymała mnie tylko moja własna porządnickość i brak zwyczaju porzucania napoczętych cykli. Owszem, były takie momenty, że coś mnie zaciekawiło i to „coś” stawiałam sobie nijako za kolejny checkpoint w czytaniu. Zgodzę się, że te wszystkie opisowe ozdobniki nadają opowieści pewnego kolorytu i smaku ale jest ich tak dużo, że gubi się główny wątek, a one grają pierwsze skrzypce, jak np. bardzo długi opis dotyczący szkodliwości palenia papierosów… Miałam wrażenie jakbym uczestniczyła w kampanii społecznej.
Jak i poprzednio ładny język, choć może czasami sztucznie brzmiący.
To co zasługuje na ogromną pochwałę to przemyślana fabuła i fakt, że Autorka napracowała się nad wieloma wątkami. Z pewnością musiała wiele przeczytać na temat psychologii, różnych patologii, zaburzeń, kryminalistyki, procedur czy chociażby legend związanych z Kaszubami.
Do mnie jednak nie przemawia główny wątek fabuły i gdyby „Czerń” była pierwszą częścią trylogii z dużym prawdopodobieństwem porzuciłabym czytanie ale lubię mieć zamknięte serie. Cóż, ja nie znoszę wszelkiej tematyki związanej z jakimkolwiek znęcaniem się nad dziećmi. Wszelkie tego typu patologie, pedofilie i inne przejawy krzywd względem małego człowieka są dla mnie nie do przyjęcia i nie godzę się na nie nawet w książkach. Na ogół starannie omijam książki oparte na tych motywach. W „Czerni” wątek okrucieństwa wobec dzieci przechodzi wszelkie granice. Opis dzieci przetrzymywanych w piwnicy, porównywanie ich do psów i wreszcie epizod związany z przetwórnią mięsa oraz zasygnalizowanie co ewentualnie mogło się stać z jednym z zaginionych maluchów było chore. Czytelnik z minimum wyobraźni z pewnością przeżyje szok. Jestem zszokowana także dlatego, że Pani Małgorzata jest mamą maleńkiej dziewczynki (tak wynika z Podziękowań, które Autorka zamieściła na końcu „Czerwieni” i także „Czerni”) i trudno mi sobie wyobrazić, że ja w podobnej sytuacji chciałabym pisać podobne okropieństwa wiedząc, że gdzieś obok jest moje dziecko.
Co do strony technicznej książki to znalazłam w niej trochę błędów. Myślę, że na fali ogromnej popularności „Czerwieni” (wyd. 09.2019) i chęci wykorzystania tego faktu „Czerń” wydawano w pośpiechu (05.2020) i stąd te błędy: literówki, szyk zdania czy gramatyka. Nie jest tego jakaś zastraszająca ilość ale zwróciły moją uwagę pewnie dlatego, że „Czerwień” pod tym względem była „czysta”. Jest np. taki wątek gdy bohaterka chce założyć fundację i prawnik ją pyta jaki będzie cel działania tejże. Ona odpowiada: "chciałabym zbudować miejsce, które pomagałoby ludziom mierzyć się z traumami, przede wszystkim z utratą bliskich osób, generalnie z żałobą", a w drugim zdaniu pada taka wypowiedź: "chciałabym też, aby fundacja wspierała osoby mierzące się z innymi negatywnymi doświadczeniami, generalnie z różnego rodzaju krzywdami". Kluczowe jest tu to "generalnie". Generalnie z żałobą, czy generalnie z różnego rodzaju krzywdami? Żałoba mieści się w pojęciu "różnego rodzaju krzywd" więc nie będzie zajmowania się "generalnie" nią, zaś jeśli skupić się na "generalnie" żałobie to to nijako wyklucza zajmowanie się "różnego rodzaju krzywdami".
To jeden z kilkunastu przykładów.
Książka w swoim gatunku, jako makabryczny kryminał, była dobra. Mój jej taki, a nie inny odbiór jest ściśle związany z treścią. To nie dla mnie tematyka, mimo że na końcu pojawiło się jedno światełko w tunelu.
Tym razem źle typowałam sprawcę.
Ciekawił mnie też wątek Bilskiego, który pewnie będzie miał swój ciąg dalszy w „Bieli”, po którą zamierzam sięgnąć już niebawem.