Są takie książki, o których nie można powiedzieć, że się komuś podobały, bo one zwyczajnie podobać się nie mogą. One nie są dobre, potrzebne, poruszające... Pozornie stanowią zlepek wielu tysięcy słów, ale po lekturze brakuje tego jednego jedynego, by je jakoś określić. Gdybym miała próbować, najbliższe oddaniu moich przemyśleń, byłoby podzielenie powieści na dwie kategorie: do przeczytania i do przeżycia. Panicznie boję się tych drugich, dlatego otaczam się tytułami klasyfikowanymi jako kryminały i thrillery, bo wydaje mi się, że pośród nich mogę czuć się bezpiecznie, ale zawsze jakiś wyjątek musi potwierdzać regułę.
Anna Rozenberg dała się poznać jako autorka znakomitych kryminałów i już od pierwszego zapisała się na mojej liście "must have", a trafiają na nią nazwiska, w które pokładam moje czytelnicze zaufanie. Wbrew pozorom, nie jest ich wcale wiele, wciąż można je policzyć na palcach dwóch rąk. Wydawało mi się, że po trzech spotkaniach z Redfernem doskonale wiem, czego mogę się spodziewać. Cóż, myliłam się.
"Zawsze jesteś winna" to podobno thriller psychologiczny, którego opis jest równie intrygujący, co enigmatyczny. Teoretycznie to dobrze, bo nikt nie chce poznawać treści książki przed jej przeczytaniem. W tym przypadku jednak lepiej byłoby być choć trochę przygotowanym na to, co znajdzie się w środku...
To jednak z najtrudniejszych powieści, jaką dane mi było przeżyć. Miałam ochotę wyrwać kilka stron i podrzeć na maleńkie kawałeczki. Czułam potrzebę, by podejść do ściany i uderzyć w nią mocno głową. Byłam wściekła, bezsilna, rozżalona. Próbowałam wyłączyć emocje, ale nie potrafiłam. A przecież mogłam po prostu zamknąć tę książkę i odłożyć w kąt. Pozwolić, by pokrył ją kurz, by jakiś zbłąkany pająk otoczył ją misternie tkaną pajęczyną, zamknąć się na tę historię i o niej zapomnieć. Miałam wybór.
Łatwo jest oceniać, wydawać wyroki, twierdzić, że ma się patent na rozróżnianie dobra i zła. I najważniejsze - na czyimś miejscu na pewno postąpilibyśmy inaczej. Życie nie jest czarno-białe, a zło nie zawsze rodzi zło. Tylko że dobro też jest żadną gwarancją. Gdy dochodzi do tragedii, nagle pojawia się tysiąc rozwiązań, które mogły pozwolić jej uniknąć. Ale tysiące codziennych "małych" dramatów przechodzi bez echa, choć przecież awanturę u sąsiada każdy słyszał. Wygodnie jest mówić, że świata nie zmienimy, że po co się wtrącać, że widziały gały, co brały. Przecież są instytucje, wystarczy zwrócić się o pomoc, prawda? Tak jak to zrobiła kobieta z mojego rodzinnego miasta. Dziś ona i jej córki nie żyją, bo procedury trwają.
"Zawsze będziesz winna" to tytuł niezwykle wiele mówiący i symboliczny. Na różnych etapach lektury te trzy słowa zmieniały dla mnie swój wydźwięk. Jednak miałam je cały czas z tyłu głowy, gdy robiłam wszystko, by nie oceniać Helen, a zamiast tego próbowałam ją zrozumieć. I chyba w jakimś stopniu mi się to udało. Nie ustrzegła się błędów, nawet takich, które trudno sobie logicznie wytłumaczyć. Czy to czyni ją winną? Nie wiem. Zupełnie szczerze nie potrafię odpowiedź na to pytanie. Wydaje mi się, że postępowała tak, by chronić to, co było dla niej najcenniejsze - jej dzieci. Jeżeli nie widziała innego rozwiązania, to być może podjęła najlepszą z możliwych decyzji. Choć los chyba uznał inaczej.
W tym momencie zwykle staram się w kilku słowach zebrać to, co napisałam powyżej, by dać Wam jasno sformuowaną ocenę danej książki. Tym razem nie jestem w stanie tego zrobić. Mogę jedynie dodać, że wątek kryminalny w tym thrillerze trzyma w napięciu do ostatnich stron, choć w moim odczuciu bardzo szybko zszedł na drugi plan. Uważam, że "Zawsze będziesz winna" to powieść, którą każdy powinien przeczytać, choć pewnie nie każdy będzie w stanie. Przepraszam Was za te wszystkie emocje, które znalazły ujście w tej recenzji, a Annie Rozenberg właśnie za nie dziękuję.
Moje 10/10.